Czerń. Zjawa. Na ogół kojarzy się ze złem i okrucieństwem,
ale ja się jej nie bałam. Dążyłam do otchłani z rosnącym entuzjazmem. Duch
uśmiechnął się przekornie, pogłaskał mnie po głowie i wyszeptał kilka słów. Nie
były to wyznania, czułam w nich moc i nagły ból. Zabił. Utonęłam w jego
objęciach, czując na mojej szyi jego ostatni oddech.
*
Pogoniłam koszmar nagłym ocknięciem. Zerwałam się szybko z
łóżka - nie mogłam już dłużej leżeć. Pragnęłam jak najszybciej stąd uciec.
Wszystko było na swoim miejscu, ale pokój wydawał się dziwnie zimny.
Spodziewałam się wszystkiego, nawet wizyty tej dziwnej duszy. Nawet nie wiem
jak to nazwać. Przypominał mgłę. W mojej
głowie odezwał się cichy głos, prawie szept: Chodź. Wzdrygnęłam się. Nasłuchiwałam się dłuższą chwilę, bez żadnego skutku. Jedyny wydawany dźwięk w tym pokoju to bicie mojego serca. To na pewno wspomnienie snu. Nie mam się,
czego bać. Lecz to nie był pierwszy tak dziwny sen. Koszmary nawiedzały mnie,
co noc, różniły się treścią, ale finał był zawsze taki sam- śmierć z ręki chłopca,
którego tak bardzo kochałam. Bałam się wieczorów. Kiedyś próbowałam nie zasypiać,
więc piłam napoje energetyczne, co miało pomóc mi odepchnąć od siebie ochotę
położenia się w ciepłej piżamie. Wyglądałam jak upiór. Na sińce pod oczami nie
pomagał żaden korektor a ziewanie było przypomnieniem pory odpoczynku. Tabletki
też nie pomagały, więc się poddałam. Ignorowałam sny z dobrym rezultatem, po
prostu się nad nimi nie zastanawiałam, aż do dzisiejszego razu. Było w nim coś
niepokojącego. Czułam jego dotyk, a na nadgarstkach pojawiły się siniaki.
Odcisk jego dłoni. Policzyłam do dziesięciu powtarzając przez przypadek cztery
dwa razy. Ręce mi drżały Zeszłam do kuchni i nalałam sobie mleka czekoladowego
by trochę zapełnić swój żołądek. Jak co rano zrobiłam sobie kawę z dużą ilością
mleka. Kofeina była moim zabezpieczeniem. Kiedy spojrzałam na zegarek,
przypomniałam sobie o szkole. Za trzydzieści minut nasza grupa miała zasiąść do
swoich ławek i słuchać wykładów Pani Lii. Szybko pobiegłam na górę i zamiast
piżam miałam na sobie dżinsy i granatową bluzę z napisem „Nie twoja liga”.
Wyglądałam jak wybuchowa nastolatka w okresie dojrzewania- jak nie ja. W
rzeczywistości byłam normalną, niewyróżniającą się z tłumu dziewczyną. Nie
należałam do żadnej grupy. O alkoholu i używkach też nie było mowy. Dziwiła się
tym Weronika- moja najlepsza przyjaciółka, na którą czekałam teraz przed domem
marznąc. Nie była ona cicha i skryta. Huragan. Była jak huragan, wszystko na
swojej drodze potrafiła wywrócić do góry nogami. Nie brak jej było
sarkastycznych uwag i poczucia humoru. Nie ukrywam, cholernie jej tego
zazdrościłam. Różniłyśmy się. W sumie nie miałyśmy żadnej wspólnej cechy. Ona
była wysoką blondynką, chodź ja uważałam, że jej włosy są lekko rudawe, z
idealnymi kształtami, siedemdziesiąt, dziewięćdziesiąt, siedemdziesiąt. Jej
instagram był cały zawalonymi fotkami, a na Facebook nie było dnia bez
wiadomości od przystojnego nieznajomego.
Z zamyślenia obudził mnie głośny pisk opon. Poderwałam się ze schodka i
zobaczyłam małego czerwonego forda.
- Kobieto, dłużej się nie dało? Gdybyś przyjechała pięć
minut później byłaby ze mnie mrożonka! – Warknęłam wsiadają do wozu po stronie
pasażera.
- Kurde ta twarz nie zrobi się sama. – Uśmiechnęła się do
przedniego lusterka i wcisnęła pedał gazu. Faktycznie, musiała się napracować.
Twarz miała lekko oprószoną pudrem brązującym. Na oczach namalowane dość
widoczne kreski, a rzęsy wytuszowane. Sądząc po jej fryzurze ten czas też
wykorzystała na wymodelowanie grzywki. –
Istna piękność.
- Patrz. Postałabyś trochę na zimnie jak ja i miałabyś
naturalne różowe policzki. Oszczędziłabyś trochę kasy, bo nie musiałabyś
zużywać pudru za krocie. – Co prawda Weronika nie musiała oszczędzać. Jej tata
budował stacje paliw w różnych zakątkach Europy, ale to mogę przemilczeć.
- Wyobraź sobie, że normalni ludzie nie mają tak doskonałej
cery jak ty. Wiesz, co to wągry? – Przez chwile zastanawiałam się jak mam jej
się odgryźć, ale nic nie wymyśliłam.
- Dobra wygrałaś. – Prawda. Nie miałam nigdy problemów z
trądzikiem. Byłam blada i mizerna. Nie umiałam się opalić i nigdy nie poczułam
na swojej skórze oparzeń słonecznych. To naprawdę było dziwne. Ostatnio
szukałam w naszych rodzinnych zdjęciach i drzewach genealogicznych czy nie
mieliśmy jakiegoś Alpinojskiego przodka. To by wyjaśniało to wszystko. Każdy w
mojej rodzinie po wakacjach i wylegiwaniu się na słońcu przypominali Mulatów. Ja natomiast bez zmian. Mama nawet wzięła mnie do miejscowego lekarza,
ale ten powiedział, że taka moja uroda. Jeśli już mowa o lekarzach.. Nie
chorowałam. Nawet nie wiem, co to jest gorączka. Jako dziecko moczyłam sobie
włosy, a kiedy nikt nie patrzył wychodziłam na balkon. Mimo potwornego mrozu
nic mi nie było. Zdrowa jak ryba.
- Jaką masz pierwszą lekcję? – Odezwała się by mnie zagaić.
Często tak robiła kiedy w aucie narastała cisza. Unikała jej jak mysz kota.
Czasem zdawałam sobie sprawę że przeszkadza jej mój charakter. Cichy, spokojny,
melancholijny. Ja po prostu kochałam cisze - Odprężała mnie. Jest jak sen.
Czasem mi go zastępowała, gdy on dał mi w kość. Nagle poczułam uderzenie w
ramie. Podskoczyłam na siedzeniu i spojrzałam na moją przyjaciółkę.
- Coś ty, zwariowałaś? Kicboksing czy jak? - Burknęłam
- OOO! Ocknęła się. Radujmy się wszyscy – wykrzyknęła
szczęśliwym głosem. Oczywiście było to sarkastyczne.
- Przepraszam, źle spałam.
- To, co zwykle?
Tylko kiwnęłam głową.
Dzięki ogrzewaniu w aucie chłód powoli opuszczał moje
ciało. Dowodem tego było mrowienie w dłoniach i na twarzy, które nie było dość
przyjemne. Przyłożyłam policzek do szyby. Ogarnęło mnie uczucie błogości,
zapragnęłam zamknąć oczy, lecz ryzyko wizji było zbyt ryzykowne. Nie chciałam
go zobaczyć. Na samą myśl serce szybciej mi biło. To jedyna rzecz, która mnie
aż tak przeraża, a najgorsze jest to, że nie da się od tego uciec. Czasem już mam
dość. Podniosłam głowę. Samochód już nie jechał, lecz stał na parkingu obok
dużego, szarego i obskurnego budynku liceum, a w okno po mojej stronie pukała
Weronika. Zerwałam się i wysiadłam.
- Strasznie się guzdrasz. – Powiedziała zamykając auto. I
wręczając mi kluczyki- Możesz odwieść się dzisiaj sama? Ja idę z „paczką” do
kina. – Uśmiechnęła się w moją stronę,
ale gdy miałam jej odpowiedzieć, że przecież nie mam prawa jazdy już jej nie
było. Jej „paczka”, chodź ja nazwałabym ich „stadem” liczyła w sumie dwanaście
osób i ciągle ktoś nowy się obok nich kręcił. Chłopaki, którzy zajmowali się
swoim wyglądem dłużej niż miała to w zwyczaju nie jedna kobieta, wydawali całe
swoje oszczędności na markowe ubranie by poderwać dziewczynę a po tygodniu
rzucić ją dla innej. Weronika czuła się w ich towarzystwie bardzo, bardzo
dobrze i ani razu nie przyszło jej zaprosić mnie na jedną z ich zsiadek. Wiem,
że nie czułabym się tam najlepiej, ale sama taka propozycja byłaby miła.
Westchnęłam zrezygnowana i powlekłam się w
stronę sali. Miałam zajęcia z polskiego z panią Lii, na której omawialiśmy Antygonę. Czytałam ją już wcześniej, więc trochę się nudziłam, lecz z drugiej strony nie
miałam problemów z przyswojeniem treści tekstu. Do dzwonka zostało kilka minut.
Weszłam do klasy i wypakowałam swoje rzeczy na ławkę. W sali zrobił się już
spory tłum. Grupka dziewczyn umawiała się na wyjazd na zakupy, a chłopcy
rozmawiali o premierze jakiejś gry komputerowej, o której nigdy dotąd nie słyszałam.
Najbardziej wkurzała mnie ta właśnie chwila przed lekcją. Siedzę jak trusia i
nawet nie mam, do kogo gęby otworzyć. W podstawówce razem z koleżankami nie
umiałyśmy się doczekać wyjścia z sali, porzucenia tornistrów i skakania w gumę
na korytarzu szkolnym. Wtedy ludzie przede mną nie uciekali. Nie chciałam
przywoływać wspomnień, wolę mieć pustkę w głowie. Lubię porządek. - Rozejrzałam się po sali i zamarłam. Ciemne
oczy. Tętno mi przyśpieszyło a z twarzy odpłynęła cała krew. To on. Podążał w
moją stronę nie spuszczając ze mnie wzroku.
Nerwy we mnie wzrastały, a on tak po prostu usiadł w mojej ławce.
Chwyciłam za ołówek i prawie się zamachnęłam, lecz coś mnie powstrzymało. Głupia idiotko. Co by sobie o tobie
pomyślał? Nie baw się w gangstera. On ci nic nie zrobi. Nagle całe zło
odpłynęło. Jakby nigdy nie istniało. Zrobiło mi się ciepło i przyjemnie. Tętno
się unormowało i mogłam normalnie funkcjonować.
Zerknęłam na niego mimowolnie. Bawił się długopisem i coś bazgrał w
zeszycie. Nagle uśmiechnął się jakby do siebie i
znów zaczął coś rysować. Podparłam ręką
głowę i wpatrywałam się w niego jak w obraz.
Miał niewielki zarost i rozczochrane włosy, nie, dlatego że rano się nie
poczesał, robił to na pewno po prostu tak mu było ładnie. Nie wyglądał w każdym
bądź razie jakby dopiero wstał z łóżka. Ubrany był w obcisłą czarną bluzkę,
przez którą z łatwością widać było jego umięśnienie. Przestań się gapić podpowiadał mi cichy głos w głowie. Natychmiast
tak zrobiłam i przestałam pragnąć jego widoku. Ktoś dzióbną mnie w kolano.
Wyprostowałam się jak struna i rozejrzałam po sali. Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczycielka
zaczęła sprawdzać obecność. Wszystkie oczy skierowane były w moją stronę.
- Diana, słyszysz mnie? Dobrze się czujesz?
- Taak. Po prostu się zamyśliłam. Przepraszam. – Wydukałam i
usłyszałam jego stłumiony chichot. Obróciłam się posyłając mu strogie
spojrzenie. Znów miałam ochotę coś mu zrobić. Bałam się go, jak nikogo innego. Ciekawe,
co widziałam w nim minutę temu. To chyba przez to zmęczenie. A przynajmniej
sobie tak wmawiałam. Pani Lii oderwała się od dziennika i zaczęła pisać na
tablicy temat dzisiejszej lekcji.
- Omówimy dziś postać Kreona. Proszę, przypomnijcie mi, jaką
rolę odgrywa w naszym dramacie? – Obróciła się przodem do klasy, tak by wybrać
jakiegoś nieszczęśnika. - Może Tom?
- Jest zadufanym w sobie królem, dla którego najważniejsze
jest prawo. Ma gdzieś uczucia innych, co doprowadza do katastrofy. –
Odpowiedział bez zastanowienia.
Czyli mój przyszły zabójca ma na imię Tom.
- Dobrze. Masz racje. Ale nie zapominajmy, że nie miał on
zbytnio wyboru. Jeśli nagiąłby prawo, lud oskarżyłby go o nieuczciwe zachowanie
i zostałby wygnany.
Lekcja dłużyła się niemiłosiernie, a mój słuch wyłączył się
już po pięciu minutach. Nie mam siły przejmować się tym teraz. Moim największym
zmartwieniem był ten potwór. Chciałam uciec z sali i nigdy nie spotkać tego
faceta. Albo lepiej, zadźgać go długopisem. Na pewno odegrałby się na mnie
tysiąc razy gorzej, ale zawsze warto pomarzyć. Na pewno było by tak jak w moich
snach… Musiałam coś zrobić. Jakoś działać. Pierwszym krokiem będzie wizyta u
psychiatry. Tak najlepiej sobie to tłumaczyć. Może to po prostu był przypadek?
Chłopak miał pecha, przypominał tego potwora i tyle. Na pewno nim nie jest. A
teraz zacznij oddychać. Z zegara łatwo było odczytać, że za minutę skończy
się lekcja. Próbowałam spakować zeszyty do torby, ale utrudniały mi to moje ręce,
które trzęsły się jak galaretka. Kiedy już mi się udało, wymarzony dźwięk
dobiegł do mych uszu. Wstałam z miejsca i uciekłam ile sił w nogach. Odjadę
stąd. Gwizdnę auto Weroniki i już nigdy go nie zobaczę. Poczekaj na niego- odezwał się głos w mojej głowie, ale tym razem
nie należał on do mnie. Był obcy. Miał moją barwę głosu, ale przecież wcale nie
miałam na to ochoty więc czemu miałabym to robić? Nawet
nie wpadł mi do głowy tak durny pomysł!
- Chszań się. – syknęłam i pobiegłam jak najdalej od
niego.
*
W domu już się uspokoiłam. Zadzwoniłam do mamy z prośbą o
odebranie mnie ze szkoły, oczywiście musiałam jej wcisnąć jakąś bajeczkę o
bolącym brzuchu. Z gorącą kawą w ręce poszłam do swojego pokoju i usiadłam na
parapecie wpatrując się w widoki za oknem. Mieszkamy daleko od centrum miasta,
więc gór nie przysłaniają bloki czy hipermarkety. Próbowałam wszystko poukładać
sobie w głowie i uzasadnić całą tą chorą sytuację. Było to dość trudne, a nie
umożliwiało mi to moje zdenerwowanie. Jeśli te sny to jakaś przepowiednia?
Znak że mam trzymać się od niego z daleka? Tylko jak mam go unikać, kiedy
chodzi ze mną do klasy? Nasza szkoła
jest dość mała i liczy czterysta czterdzieści dziewięć uczniów, razem z nim
czterysta pięćdziesiąt. Nie ma bata żebym się na niego nie natknęła na
korytarzu i zmiana grupy nic mi nie da. W drodze ze szkoły myślałam też o
zmianie liceum, tylko jak miałam do tego pomysłu przekonać mamę? Mogłabym jej o
tym powiedzieć jeśli tak bardzo chciałam trafić do pokoju bez klamek. Była to
sytuacja bez wyjścia. Nie miałam wyboru. Muszę się zmierzyć z czarnymi oczami.
By zabić czas, zabrałam się za
prace domową. Miałam nadzieje że namówię mamę żeby przetrzymała mnie jeszcze
kilka dni w domu, ale mimo to nie lubiłam mieć zaległości w nauce. Kiedy
skończyłam pisać reakcję bromu z węglem, wyciągnęłam zeszyt z polskiego i znów
mnie zmroziło. Wyglądał jak mój- czarny zeszyt w twardej oprawie. Wszystko się
zgadzało oprócz podpisu. Zamiast mojego nazwiska widniało krótkie trzyliterowe
imię. Odskoczyłam od zeszytu jak oparzona. Nie, nie, nie. Pewnie przez przypadek
spakowałam go kiedy wychodziłam z sali. Czemu byłam tak mało spostrzegawcza? Na
każdym kursie samoobrony powiedzą ci że przy kontakcie z bandytą który szuka
najlepszego momentu by zaatakować najważniejsza jest spostrzegawczość. Stałam
tak chwilę, aż wróciłam do biurka. Miałam wrażenie że się na mnie rzuci.
Wszystko należące do tego chłopaka, nawet myśli o nim były niebezpieczne.
Wzięłam się na odwagę i przekartkowałam zeszyt. Miałam nadzieje że to
wyobraźnia płata mi figle. Może po prostu za bardzo przeżywałam tą sytuację?
Szukałam mojego stylu pisma, lecz nic nie przypominało moich bazgrołów. Tematy
lekcji były starannie napisane, lekcje ponumerowane, a notatki spójne. Żadnego
błędu ortograficznego. Miał piękny
charakter pisma, jak malarz podpisujący się pod swoim obrazem. Kiedy
przewinęłam następną kartkę, poczułam pieczenie na opuszkach palców, jakbym
maczała je w kwasie. Syknęłam i rzuciłam zeszyt w kąt pokoju. Co to było do
jasnej cholery? Spojrzałam na moje rany. Czerwone plamy powiększały się z
sekundę na sekundę. Przerażona pobiegłam do łazienki, by schłodzić ranę. W
sumie nie wiedziałam co robić, nigdy wcześniej się nie oparzyłam. Czasem
zdarzało się to mamie przy gotowaniu, a wtedy szybko moczyła oparzenie. Zimna
woda przyniosła ulgę, ale nie pomogła obniżyć tętna. Nogi miałam jak z waty i
siła przyciągania ziemskiego wygrała ze mną- upadłam na zimne kafelki.
Próbowałam wstać lecz bez skutku. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wydawało mi
się że gdyby moje ciało mogło mnie przekląć zrobiłoby to właśnie teraz. Oczy
same się zamknęły- nie mogłam nic z tym zrobić, porwał mnie sen.
*
Szum w uszach i cichy dźwięk muzyki zagłuszały mój umysł, a
lekki powiew wiatru spowodowany otwartym oknem auta rozwiewał moje kasztanowe włosy (za chwile będę miała siano na głowie). Jak co dzień Weronika podwiozła mnie do szkoły. Dzisiaj miałam bardzo
dobry humor. Super spałam- zero koszmaru. Oby tak dalej. Z chęcią wstałam dziś
do szkoły. Po wczorajszej nieobecności musiałam załatwić sobie notatki z tych
lekcji z których zwiałam. – nie wiedziałam czemu tak głupio postąpiłam.
Przecież „nowy” w szkole to żadna tragedia. Nie powinnam się nim tak
przejmować. Przecież wcale go nie znam.
Poszłam do sali polonistycznej i zajęłam to samo miejsce co zawsze –
trzeci rząd przy oknie. Wypakowałam rzeczy i niesforny zeszyt mojego sąsiada.
Zegar pokazywał że do dzwonka pozostało aż pięć minut. W sumie krótko ale w
samotności czas mijał bardzo wolno. Wyciągnęłam z mojej torby jakąś kartkę i
zaczęłam obrysowywać kratki w różnych dziwacznych ułożeniach. Za jednym razem wyszedł
mi krzyż, a za drugim jakiś krzywy kwiatek.
Nigdy nie byłam uzdolnioną malarką. Gdy próbowałam narysować coś na
zajęcia artystyczne, zazwyczaj kilka ołówków doznawało zbrodni - albo
obgryzione, albo połamane. A efekt zawsze był taki sam. Zabawa w zgaduj
zgadule. Czy to jabłko, czy okno jakiegoś jednorodzinnego domu?
-hej.
Usiadł obok mnie jak na kolegę z ławki przystało. Wyłożył
się wygodnie na krześle, a nogi położył na stół. Mrugną do mnie. Chyba
oczekiwał odpowiedzi.
- Cześć. Czy czasem nie przybrałeś mojego zeszytu? –
założyłam że postawienie sprawy jasno będzie najlepszym pomysłem.
- Nie. Ja tylko zmuszony byłem zabrać go, ponieważ ty
buchnęłaś mój. Nie lubię odchodzić z pustymi rękami. – Odparł uśmiechając się z
wyższością.
- Dawaj co moje. - Warknęłam.
Miałam ochotę go opluć Powoli wyciągną zeszyt, ze swojego zniszczonego plecaka i
rzucił go na ławkę.
- Musisz mi to wynagrodzić. Przez ciebie nie mogłem odrobić
pracy domowej. - wychylił się do tyłu
krzyżując ręce za głową.
- Pracy domowej? No błagam.- Spojrzałam na niego spode
łba. - Nie wyglądasz mi na kogoś kto
odrabia je regularnie.
Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Miałam nadzieje że
to już koniec naszej dziwnej rozmowy. Nadzieja matką głupich.
- Właśnie, i tu mnie masz. Mój mózg wymaga pomocy innego
mózgu, a ten pomocnik siedzi koło mnie. – Odparł po chwili namysłu.
- Em, nie rozumiem. - Zaczęłam udawać głupią. Błagam, chyba nie jest aż tak głupi by myśleć, że w jakiś sposób mu pomogę.
- Sądzę że wiesz o co mi chodzi. Nauka.
Wpatrywałam się w niego tępo.
- Korepetycje ? – podpowiedział.
- Chyba sobie kpisz. – wycedziłam.
Chwycił maję krzesło pod siedzeniem i przyciągną mnie do
siebie. Ujął mnie pod brodę. Jego dłoń głaskała moją skórę, lekko i przyjemnie.
Inna dziewczyna zemdlała by z wrażenia. Ja w pierwszej chwili też bym tak
zareagowała, lecz teraz chciałam znaleźć się jak najdalej niego.
- Spójrz na moją twarz. Widzisz, jestem śmiertelnie poważny.
– Szepn.ą
Nie wiedziałam jak zareagować na tą sytuację. Ochszanić go i
zbesztać go z błotem czy grać rozbawioną? Wybrałam to drugie.
- Dobra. Pomogę ci, ale daruj sobie te cyrki. – Zaśmiałam
się i pokręciłam głową z niedowierzania. Chciałam wyglądać na rozbawioną. Chyba
się udało.
Lekcja skoczyła się w
miarę szybko. Oczywiście nie odbyło się bez żadnej afery. Jeden chłopak- miał
na imię Kamil. To był rodzaj tego zbuntowanego. Przedstawił swoje zdanie na
temat wuja głównej bohaterki dramatu. Pani Li chyba nigdy nie słyszała tyle
przekleństw, ale dla niej samo słowo „dupa” było grzechem. Gdy skończyła się
lekcja umówiłam się z Tomem na popołudnie w bibliotece. Nalegał, że przyjedzie
po mnie do domu, a stamtąd pojedziemy do niego. Nie był to głupi pomysł. Na
początku nawet się zgodziłam, ale znów usłyszałam ten głos w głowie – Instynkt
samoobronny.
Spokojnie powędrowałam do sali 29. Odbywał się tam angielski
– czarna magia. Chemia, którą lubiłam i nie sprawiała mi trudności oraz Biologia,
która też była łatwa. Wystarczyło nauczyć się dobrych definicji i wiedziałeś
wszystko. Na te dwie ostatnie lekcje chodziłam z klasą zawansowaną – planowałam
wybrać się na dietetykę. Więc towarzystwo Toma nie było mi dane.
Na angielskim panowała zasada „Ani jednego słowa po polsku”
Czytaj: I co z tego, że nic nie rozumiesz? Masz to umieć i już. Na szczęście
nic ode mnie nie chciano. Mogłam siedzieć cichutko jak myszka. Gdy robiliśmy
jakieś zadania, zaglądałam do Ani która siedziała obok mnie i pisała duże
litery, dzięki temu nie miałam problemu z rozczytaniem się. Oczywiście nie
miała bladego pojęcia o moich czynach, bo wtedy by jakoś ten podręcznik
zasłoniła – Była słynna ze swojej chytrości.
Chemia minęła szybko i bez żadnych komplikacji. Nasz nauczyciel był
szkolnych komikiem. Całą lekcje zmarnował na płytkich żartach o blondynkach. No,
ale czego się spodziewać po człowieku z buszem na głowie? Uczył nas też
biologii, ale niczego oczywiście nas nie nauczył. No, bo, od czego mieliśmy
podręczniki? Możemy, ba musimy poczytać je w domu i spodziewać się kartkówki z
nieprzerobionego materiału. Na szczęście na razie dawałam sobie rade. Przyszedł czas na WF- najmniej lubiana lekcja przez dziewczyny,
które narzekały na zmęczenie i paskudny smród potu. W szatni nie było ani
odrobiny powietrza. W całym pomieszczeniu unosił się zapach antyperspirantu,
który uniemożliwiał zaczerpnięcia większej ilości powietrza. Ja natomiast
uwielbiałam ten przedmiot – Przy bieganiu nie dostaje zadyszki, nie pocę się i
zawsze trafiam piłką do kosza. Jestem szybsza od nie jednego chłopaka, co
trochę ich wkurza. No, bo jak tu zareagować, kiedy krucha, drobna laska
zwycięża z tobą w biegach długodystansowych? Oskarż ją o większą ilość
testosteronu. Na WF-ie zaczęliśmy grać w tenisa stołowego. Wygrałam 10 do 23 z
Adamem – naszym klasowym Biberem. Oczywiście posłał mi strogie, złośliwe i najgorsze,
na jakie było go stać spojrzenie, a ja odwzajemniłam go tym samym. Kiedyś bym
się przejmowała, ale teraz, gdy każdy tak na mnie patrzy, jaki jest tego sens?
Koniec zajęć zbliżał się wielkimi krokami, a mi pozostało tylko denerwować się
spotkaniem z Tomem.
Uważaj..
Pewnego dnia wpadłam na pomysł. Moje książki się skończyły i przez dłuższy czas nie umiałam znaleźć jakiejś super książki która mnie powali. Z dnia na dzień miejsca na półkach brakowało, a ja dalej nie mogłam powiedzieć " Wow". Po przeczytaniu '' szeptem '' ( tak. Kocham Patcha ) '' Darów Anioła ( taak. Tutaj mam swojego Jece'a ) i oczywiście znanym wszystkim wampir w srebrnym volvo, nie znalazłam również innej tak świetnej książki. Pewnej nocy przyśniła mi się dziewczyna która spotyka pewnego chłopaka. Pojawia się w momencie ataku dupka który dziewczynę wcześniej rozkochuje. Kiedy Diana ( bo tak ma na imie ta dziewczyna ) nazywa go swoim Aniołem Stróżem, nie wie że on naprawdę nim jest! Może nie ma skrzydeł i nie gra na harfie, ale pochodzi od Anioła, tak samo jak ona. Poczułam potrzebę napisania tego. Miałam już kilka rozdziałów, tylko co dalej? Nikt mi tego przecież nie wyda, a strasznie chciałam by ktoś to moje "dzieło" przeczytał. Jeśli nie w papierze to na komputerze - pomyślałam.Co prawda, z ortografią u mnie na bakier, a w szkole za wypracowania dostaje co najwyżej dobry, ale przecież mogę spróbować. Po wielu ''ale'' założyłam blogera. Nie cieszy się zbytnią popularnością, ale jeśli już tu jesteś dodaj komentarz, powiedz znajomym, porozsyłaj linki. Odwdzięczę się nowym rozdziałem. Chcesz poznać mroczną tajemnice Toma?
Fanpage na facebooku : https://www.facebook.com/pages/Pod-twoj%C4%85-obron%C4%85/178533275679372?ref=tn_tnmn