czwartek, 16 stycznia 2014

II ZANIEDBANIE

Budynek biblioteki nie był ani duży, ani jakoś super urządzony – Parę stołów, kilka komód i wysokie stosy książek, czasopism i jakiś starych akt. Ściany pokrywała boazeria w groszki, która już odchodziła. Na wyposażeniu było kilka komputerów starej daty i jedna ogromna kserokopiarka. Używała jej tylko pani bibliotekarka, która prawdzie mówiąc powinna być już dawno na emeryturze. Co tydzień odbywa się tu spotkanie miejscowej grupy seniorów. Tylko oni odwiedzali jeszcze to miejsce. Nie mieli aut by dojechać do większego miasta, oddalonych od nas o kilka kilometrów, albo pieniędzy by zapisać się na różnorodne kursy i zajęcia zintegrowane – tak jak ja. Inni uczniowie z naszej szkoły uczęszczali na zajęcia, jeździli na wycieczki i mieli wiele możliwości. Nasz miasteczkowy biznesmen – Pan Vorest zainwestował w budynek obok naszej szkoły. W godzinach popołudniowych odbywają się tam tego typu zajęcia. Jest świetnie wyposażona biblioteka, siłownia, kafejka internetowa, a nawet basen. Wszyscy spędzali tam popołudnia. Wszyscy, którzy mieli kasę, oczywiście. A ci mniej zamożni trafiali tutaj.                                                                        Gdy drzwi się otwierały, brzęczał przy tym mały dzwoneczek. Dawał znać bibliotekarce, że ma chodź na chwile odłożyć książkę i spojrzeć w stronę wejścia.  Tam właśnie stał Tom. Miał na sobie wiatrówkę i czarne rurki. Oczywiście razem z nim pojawił się ten uśmieszek, który tak bardzo mnie denerwował.    
- Witaj nauczycieleczko. Wyglądasz świetnie w tym sweterku – mrugną do mnie i usiadł naprzeciwko mnie.    Spojrzałam na mój sweter by upewnić się czy nie widać mi kawałka stanika. Luźny sweterek miał to do siebie, że spadał mi z ramion, lecz nie teraz. Na wszelki wypadek zakryłam się nim.                                         Otworzyłam swój zeszyt i niechętnie obrzuciłam go wzrokiem. Chciałam mieć go jak najszybciej z głowy.
- Powiesz mi w końcu, czego mam cię nauczyć? – Zapytałam szorstko. – To by mi bardzo ułatwiło sprawę.
- W sumie te korepetycje to taki pretekst żeby spędzić z tobą trochę czasu. – Powiedział Tom. Nie umiałam znieść na sobie jego spojrzenia. Nie czułam potrzeby komentowania tej całej sytuacji. Chłopak robi sobie ze mnie jaja, a mnie trafiał szlak, że mu na to pozwoliłam. Wrzuciłam moje rzeczy do torby i zawiesiłam ją przez ramie kierując się do drzwi.   
- Do widzenia. – Rzuciłam do bibliotekarki. Która zdezorientowana patrzyła na mnie uśmiechając się na pożegnanie. Zadzwonił ten durny dzwoneczek, a ja już stałam przed biblioteką. Do domu miałam dość daleko. Przedtem podrzuciła mnie Weronika, bo akurat jechała do galerii handlowej z Sandrą, ( Której podobno szczerze nienawidziła, bo ukradła jej kilka przyjaciółek, ale cóż.. Nastolatki.) Więc nie mogłam na nią liczyć. Cóż innego mi zostawało jak pójście na piechotę? Gdyby nie ten dupek nie miałabym tego problemu. Niepotrzebnie zatruwał mi dupę. Spojrzałam przez szybę. Siedział wyprostowany jak struna. Wyglądał jak posąg, tylko, że posągi się nie koncentrują. Jego wzrok być pusty i skierowany w moją stronę. Poczułam ciarki na plecach.  Usłyszałam szmer. Jakby szum fal, słyszanych przez muszle.
Zostań w bibliotece. – Cicha myśl, przemknęła do umysłu. W jednej chwili zapomniałam o wszystkich złośliwościach. Chciałam być tylko z nim - Dotknąć, przytulić. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę aż czyiś znajomy głos przywrócił ją do życia.
- Hallo. Dobrze się czujesz? – To był Tom. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam w jego piękne, głębokie oczy. Hipnotyzowały. Mogłam się tak na niego patrzeć godzinami, ale chyba wyszłabym na idiotkę. Oderwałam od niego wzrok i wpatrywałam się w moje tenisówki. Nie były one tak piękne jak chłopak, ale co miałam innego zrobić? Oczy były utrapieniem. Zawsze krępowało mnie patrzenie na innych przez długą chwilę.
- Tak. Jest okej – Kłamałam.
- Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić. – Wydawał się być szczery. – To jak? Mogę poudawać, że nie rozumiem genetyki?
Zaśmiałam się i objęłam rękami.
- Spoko. Udawanie głupka wychodzi ci bez problemu – chyba go to rozbawiło.
- Przeraża mnie ta babka, o tam. – Kiwną głową w stronę biblioteki – Śmierdzi naftaliną. Chodź do jakieś kawiarni. Postawie ci ciacho – uśmiechną się, a w kącikach jego oczu pojawiły się malutkie zmarszczki.
Kiwnęłam głową. Prawda jest taka, że go lubiłam. Chyba lubiłam go aż za bardzo, a najbardziej przerażał mnie fakt, że chyba o tym wiedział. Szedł już w stronę swojego wozu. Szybko poszłam za nim.
- Jak pachnie naftalina? – Spojrzałam na niego zaciekawiona
- Brzydko – zmarszczył nos.
Znów się zaśmiałam. Usiadłam na miejscu dla pasażera. Siedzenia były miękkie i wysadzane skórą. Ruszyliśmy. Było mi tu tak błogo, ciepło, po prostu miło.
- Też masz to prawo jazdy? – Mieliśmy po 16 lat, więc w gruncie rzeczy nie mogliśmy prowadzić. Ale dla osób w takim wieku było dostępne prawo jazdy z grupy 1B. Wiem to, bo Weronika ma takie samo uprawnienie. Różnica polega na tym, że z tym dokumentem można poruszać się innymi autami, niż przy tradycyjnym zdawaniu egzaminów w wieku osiemnastu lat. Auto jest małe i nie zbyt szybkie, ale to nie znaczy, że nie praktyczne.
- Jak widać. – Odparł.
- Pod pewnym względem to wygodne, ale jak dla mnie jest za dużo drzew. Wiesz, szybka śmierć i takie tam. Nie przejechałabym z dwóch kilometrów nie zabijając przy tym żadnego przechodnia, ba, było by cudem gdybym nie uderzyła w jakąś latarnie i śmierć na miejscu. Już widzę wyraz twarzy mamy, kiedy grzebią mnie na miejskim cmentarzu. Wszyscy w czerni. Nie znoszę czerni. Właściwie nie wiem, czemu w czasie żałoby nosi się ten kolor. To tak jakby dusza trafiała do jakiejś mrocznej sfery. Jakby właśnie wysyłali ją do diabła, bo nie ma, kto pomieszać mu w kotle. – Zapomniałam ugryźć się w język. Boże, czemu ja to powiedziałam? Może, dlatego, ze tak mnie onieśmielał, a cisza w jego towarzystwie była krępująca.
- Boże kobieto. Przerażasz mnie – Spojrzał na mnie wstrząśnięty, a za chwile się zaśmiał.
- Przepraszam. – Znów się zaśmiał.    
- Z kąt pochodzisz? – Zagaiłam.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, aż w końcu rzekł:
- Ojciec mieszka w Irlandii. Jest Polakiem z krwi i kości, ale gdy był w moim wieku przeprowadził się tam z rodzicami. Tam poznał moją matkę, ożenili się potem pojawiłem się ja. Słodki mały bąbel doprowadził mamę do obłędu. – Przerwałby wziąć oddech. – Wiesz, miała dość gotowania kaszek i prania pieluch. Rozpiła się, znalazła sobie jakiegoś gacha i od nas odeszła. – Spojrzał na mnie i kontynuował – Rozumiesz to? Jak można mnie zostawić, przecież jestem czarujący – myślałam, że żartował, ale w jego głosie nie było słychać rozbawienia.
- Rany. Przykro mi. – Powiedziałam szczerze.
- Nie potrzebnie. Przecież to nie twoja wina. Właściwie nikomu tego nie mówię
- Po prostu ci współczuje. – Spojrzałam na niego, zaś on utkwił wzrok w jezdnie.
- Współczucie – prychną – To uczucie dotyka tylko ludzi słabych.
- Może i jestem słaba. – Wymamrotałam.

Nic nie odpowiedział. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. 


                                                                    ***

- Skąd się tutaj tak właściwie wziąłeś? – Zapytałam biorąc kolejnego łyka koktajlu bananowego. Mój ulubiony napój. Tutaj w małej kawiarni przyrządzali go naprawdę dobrze.  Bez bananów życie nie miało by sensu.  
- Po odejściu mamy, tata chciał całkowicie odmienić swoje życie. Wiesz taka rewolucja. Podróżował autobusem po świecie z małym dzieckiem na kolanach. – Wziął kęs malinowej bezy- Turcja, Peru, Chiny. Tam nawet zostaliśmy dłużej.
Spojrzałam na niego. On też się na mnie gapił. Nie mogłam uwierzyć, że taki fantastyczny chłopak siedzi tu ze mną. Jego ciemne oczy hipnotyzowały. Chciałam by z jego twarzy nigdy nie znikał uśmiech. Tak pięknie z nim wyglądał.         
- Umiesz chiński? – Zapytałam z niedowierzaniem.
- Kobieto, miałem wtedy cztery lata. Umiem jakieś pojedyncze zdania, to wszystko – wzruszył ramionami.
- A angielski? Płynie w tobie krew Amerykanina. Wow.
- Chyba Irańczyka – zaśmiał się. Dobrze, że nie mam skłonności do rumienienia się. Inaczej byłabym czerwona jak burak.
- To prawie to samo. – Znów usłyszałam jego śmiech
I tak gadaliśmy resztę czasu. Zamówiliśmy jeszcze po serniku z rodzynkami, bo przy jedzeniu się lepiej gada. Tak twierdzi Tom. Ja tam nie potrzebowałam ani jedzenia, ani niczego. Słuchanie jego historii sprawiało mi niezwykłą przyjemność.  Przeprowadził się do polski, gdy miał osiem lat. Ojciec nie chciał za nic w świecie wrócić do ojczyzny i nie wrócił. Zmarł w Rosji na raka. Gdy dowiedział się o chorobie jego stan był ciężki. Odszedł w szpitalu, w samotności. Syn wyjechał do polski. Był pod opieką dziadków, dopóki nie zmarli. Wtedy trafił do wuja. Zamieszkał razem z jego żoną i dwójką ich młodszych dzieci w Gdańsku dopóki brat ojca nie znalazł pracy u nas. Z zawodu był leśnikiem, a tutaj lasów mu nie brakowało. I tak trafił do naszej szkoły, mojej klasy i wspólnej ławki. Mówił, że nie chciał się przeprowadzać i żałował, że nie został w Gdańsku, ale gdy spotkał mnie wątpliwości się rozwiały. Znalazł przyjaciela. Pierwszego przyjaciela, jakiego w życiu miał. A raczej przyjaciółkę.  Czarował mnie jak nic, więc podesłałam mu jakąś ciętą ripostę, która wpadła mi do głowy. Miałam okazję przyjrzeć mu się uważnie. Smukłą twarz. Jego czarne oczy pasowały do niej idealnie. Mały, trochę zadarty nos nadaje mu trochę łobuzerskiego wyglądu. Nad lewą brwią miał cienką bliznę. Była to chyba pamiątka po jakimś niegroźnym wypadku. Szrama nie szpeciła jego twarzy. Dodawała mu niemal uroku. Dłonie miał chude, palce długie i smukłe jak u pianisty. Jest po prostu piękny. W kawiarni zrobiło się trochę ciemno. Zostały zapalone świeczki, które dopasowały się ze zmrokiem za oknem. Czułam się jak w tych tanich filmach romantycznych. Zaraz, zaraz.. Zmrokiem?
- Matko, musze już iść. – Powoli zaczęłam wstawać z krzesła. Boże, jak ja tego nie chciałam.
- Czekaj chwilkę. – Poprosił i przytrzymał mnie za rękę. Jego dłoń była zimna, ale miękka w dotyku. Temperatura jego skóry wzrastała, aż w pewnej chwili parzyła. 
- Ałć – syknęłam, a on szybko odsuną dłoń. Ból jednak nie miną.
- Coś się stało?- Zapytał zdziwiony.
- Tak. Oparzyłeś mnie, tak samo jak oparzył mnie twój zeszyt – pomyślałam.
- Nie. Muszę już iść. – Odparłam i skierowałam się w stronę wyjścia, usłyszałam za sobą jego wołanie, ale wypadłam z lokalu i powlekłam się do domu z wariującym sercem.     


                                                                              ***

Ręka dalej mnie bolała. Po dotyku Toma została mi pamiątka – Czerwony ślad. Posmarowałam dłoń kremem na oparzenia i czekałam na moment, w którym zasnę. W malutkiej sypialni tykał zegar, co mnie uspokajało, chodź wiedziałam, że dziś nie zmrużę oka. Co za zwariowany dzień. Byłam na randce z chłopakiem, którego tak przeraźliwie się bałam, kiedy mnie dotkną coś dziwnego stało mi się ze skórą. Tak jakbym była na niego uczulona. Może używa jakiegoś specyficznego kremu do rąk? Tylko jak wytłumaczyć fakt, że tak samo stało się, gdy dotknęłam jego zeszytu? Cała ta sytuacja była pokręcona.                              Ciężar mojego ciała zapadał się pod materac. Kołdra otulała mnie nie pozwalając mi zmarznąć. Moja Przytulanka, którą dostałam od mojego taty w dniu moich urodzin siedziała grzecznie pod pachą jak każdej nocy, lecz coś było nie tak. Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Biurko stało pod oknem. Mosiężna szafa naprzeciwko łóżka gdzie leżałam, też była na swoim miejscu. Zamknęłam oczy wołając sen, kiedy coś musnęło mój policzek, usta. Zjawa chwyciła mnie za nadgarstki. Próbowałam się uwolnić z jego uścisku. Krzyczałam. Policzki miałam całe mokre od łez.
- Pomocy! – Zawołałam na tyle głośno by kogoś obudzić. Błagam, uratujcie mnie.
Uciszył mnie swoim pocałunkiem. Kiedyś wyobrażałam sobie moment, w którym ukochany chłopak oddaje mi pocałunki na ustach, szepcząc przy tym jak bardzo mnie kocha. Ten nie przypominał w żadnym stopniu tej sceny. Brutalnie przycisnął nasze usta do siebie i nic nie robił sobie z tego, że go odpycham, gryzę, wrzeszczę. Wiedział, jaki sprawiał mi ból i cholernie mu się to podobało. Wiódł rękami po moim cielę. Czułam pieczenie w miejscach, w których mnie dotykał. Paliłam się. Nie umiałam uciec od ognia.                     Znikną. Nikogo tu nie było. Żadnych oparzeń. Żadnego bólu. Żadnej zjawy. W końcu wypuściłam powietrze. Nie wiedziałam, że wstrzymuję oddech. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ani śladu nieproszonego gościa. Nie było nikogo, kogo mogłabym się bać.  Zerwałam się z łóżka wybiegając z pokoju. Czułam jak nogi same prowadzą mnie do pokoju, w którym spała najbliższa mi osoba. Wsunęłam się obok niej pod kołdrę i wtuliłam głowę w jej ramię. Pachniała rozmarynem i cytryną. Tak bardzo uwielbiałam jej zapach. Bliskość mamy uspakajała mnie. Zawsze, kiedy śniły mi się koszmary, spałam między mamą, a tatą. Wszystkim było nam duszno i ciasno, lecz nie narzekali. Przytulali mnie z każdej strony, a mama szeptała mi do ucha ‘’ to tylko zły sen. Proszę, nie płacz ‘’ Teraz jest wystarczająco dużo miejsca.
- Wszystko dobrze? – Spytała zaspanym głosem. Spojrzała na mnie z przymrużonych oczu, lecz i tak były one duże. Mogłam zobaczyć jej wielkie źrenicę.
- Zły sen. – Wyjaśniłam.
- Opowiesz mi o nim?– Zapytała zatroskana.
- Był taki rzeczywisty. – Szepnęłam – Ja.. – Dusiłam się od płaczu. Oczy miałam podpuchnięte. 
- Cii.. – Przerwała mi. Pogłaskała po włosach i przyciągnęła mnie do siebie najbliżej jak się tylko da. – Śpi skarbie. Jestem przy tobie – pocałowała mnie w czoło. Słyszałam bicie jej serca, oddech. Oczy same mi się zamykały. Próbowałam z nimi walczyć, lecz uczucie zmęczenia było silniejsze od mnie. Tylko żadnych snów – pomyślałam i zasnęłam.
    Niebo, anioł. Czułam się bezpiecznie. Stał za mną i przytulał mnie od tyłu opierając brodę o moje ramie. Byliśmy tak blisko siebie. Czułam jego ciepło. Jego dotyk nie był dla mnie niczym nowym. Staliśmy na plaży i wpatrywaliśmy się w zburzone może.
- Już za chwile – szepną mi do ucha. Jego oddech otulił moją twarz. Zadrżałam.
Obróciłam się w jego stronę. Objęłam go i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi. Musnęłam ustami jego skórę. Zza niego dostrzegłam smukłą postać idącą w naszą stronę. Chłopak był szybki. Jego ruchy były zwinę. Szedł z gracją, prawie płynął. Zmógł się silny wiatr. Niebo zaczęło szarzeć. Chłopak był dziwnie znajomy. Był już na tyle, blisko, że mogłam przyjrzeć się mu dokładniej. Był ubrany jakby w suknię, podartą z dołu i na rękawach. Jego twarz była smukła. Miał sińce pod oczami. Oczy. Czarne oczy.                            Próbowałam uciec. Cofnęłam się od mojego anioła, lecz on mnie przytrzymał. Już nie był delikatny.  Szarpną mnie i chwycił za ramiona. On dalej się zbliżał. Moja twarz była mokra od łez. Wyrywałam się, krzyczałam. Błagałam, by mnie puścił.
- Cicho. Wiesz, że nic nie mogę zrobić - szepną                                                                                       Byłam zła. Nigdy w życiu się na kimś tak nie zawiodłam. Chciałam mu wszystko wygarnąć, ale co by to dało? Już nic nie możesz zrobić.. – Odezwał się zimny głos w mojej głowie. Nie należał do mnie, wiedziałam to doskonale. Chłopak, którego przed chwilą uważałam aniołem trzymał mnie w żelaznym uścisku, kilka centymetrów nad ziemią. Mogę z wami wygrać. – Pomyślałam i kopnęłam chłopaka w goleń. Upadł, klnąc. Szybko wyrwałam się z ziemi i pobiegłam w kierunku morza. Nie słyszałam już żadnych odgłosów. Nie czułam nic. Nic, oprócz zimna wzburzonych fal.                                                                       Przetarłam oczy zewnętrzną stroną dłoni, wytarłam obśliniony policzek rękawem pidżamy i przeciągnęłam się. Przeczesałam palcami włosy. – Były całe mokre, jakbym przed chwilą wyszła z kąpieli. Momentalnie serce zaczęło mi szybko walić. Ignoruj to, jak zawsze, pomyślałam.  Zza okna świeciło słońce, które tak bardzo uwielbiałam. Od razu zrobiło mi się cieplej. Po całym domu unosił się zapach smażonego bekonu. Mogłam wyobrazić sobie mamę stojącą nad patelnią i śpiewającą piosenkę puszczaną właśnie w radiu. Bardzo lubi stare kawałki. Największą frajdę sprawia jej jednak tańczenie się do niej. Moja młodsza siostra – Anka, nie nazywa jednak tego tańcem tylko „ługi-buggy’’. Razem szaleją i urozmaicają sobie tym prace domowe, ja zresztą też. Wyszłam z łóżka i skierowałam się do toalety. Wzięłam ciepły prysznic, wysztotkowałam zęby i zbiegłam ze schodów. Nawet się nie przebrałam. Dzisiejszy dzień spędzę na kanapie przed telewizorem. Na stole czekała już na mnie świeżo zmielona kawa z dużą ilością mleka. Upiłam łyka delektując się jej smakiem. Na moim talerzu wylądowała porcja bekonu z jajkiem. Skubnęłam trochę i spojrzałam na mamę.
- Dziś żaden klient nie chce kupić mega, wypasionego domu z wieloma kiblami? – Spytałam. Mama pracuje w nieruchomościach. Sprzedaje ogromne Wille, na które prawie nikogo nie stać, lecz to nie znaczy, że na naszym kącie bankowych widnieją same zera. Często wyjeżdża a my zostajemy same.
- Nie. Cały weekend jestem wasza. – Odpowiedziała z widocznym entuzjazmem. Widać, że się za nami stęskniła. Na pewno chciała pracować na miejscu i spędzać wieczory z dziećmi tak jak inne matki, ale obie wiedziałyśmy, że jest to nie możliwe. Nie w takim momencie. Zdrowie Ani było jej priorytetem.                       W drugim pokoju rozległ się krzyk. Spojrzeliśmy na siebie z mamą i już miałyśmy sprawdzić, co się dzieje, kiedy do pokoju wjechała mała blondyneczka na swojej maszynie. Na jej buzi pojawił się uśmiech. Prawie podskakiwała z radości. Podjechała na wózku do Mamy i wyciągnęła do niej ręce, pokazując, że ma ją przytulić. Natychmiast tak zrobiła.  Moja siostra jest chora na zanik mięśni. Choroba ta, jak sama nazwa wskazuję powoduje zanik mięśni, który po pewnym czasie objawia się niepełnosprawnością ruchową. Człowiek chorujący na tą chorobę najczęściej trafia na wózek. U większości na tym się kończy. Ania jest w tej gorszej sytuacji. Powoli słabną mięśnie miękkie - takie jak serce. Lekarze umywają ręce. Jak dotąd nie wymyślono żadnego leku, który by jej pomógł. Jedyną opcją jest rehabilitacja, lecz to za mało. Na pewno radziłybyśmy sobie lepiej, gdyby tata nie zwiał. Gdy dowiedział się, że Anka jest chora, spakował się i wyszedł. Było to cztery lata temu. Jako trzynastolatka, rozumiałam większość. Od tamtej pory nie odezwał się do nas ani razu. Był to wielki cios dla mamy – dowiedzieć się o chorobie dziecka to jedno, ale odejście męża. To było niewybaczalne. Dlatego tak bardzo go nienawidzę.  
-Ale fajnie. Nie lubię zostawać sama z Dianą. Wiesz, ona strasznie mną ciepie. – Powiedziała z oburzeniem i spojrzała w moją stronę. Oczywiście, nie powiedziała tego mamie, by mnie ukarała. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gdy mamy nie ma, zostajemy same i to ja przejmuje jej obowiązki. Oprócz gotowania, prania i odkurzania, muszę pomóc małej – Posadzić na wózku, ubrać, zanieść do toalety. Wszystko to wymaga ode mnie siły. Dlatego mówi, że ją ciepie.
- Oj, nie przesadzaj. – Odburknęłam.
- Rzucasz mną jak workiem kartofli – Nie wytrzymałam. Musiałam się zaśmiać.                                                Kiedy zjadłyśmy, mama poszła z Anką posprzątać. Wyglądało to komicznie. Mała jeździła z wielkim mopem i czyściła panele kawałek po kawałku, a potem w to wszystko wjeżdżała i robiła ślady kółek po całym domu. Jednak nie zwracała na to uwagi i sprzątała dalej. Moim zadaniem było po cichu, wszystko poprawić, kiedy nie patrzyła. Kiedy zmywałam kafelki w kuchni usłyszałam pukanie do drzwi. Mamy nie było, bo pojechała na zakupy z Anką, więc tylko ja mogłam wpuścić kogoś do domu. Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta, same na wielkim pustkowiu, więc o wizycie sąsiadki nie było mowy.  Założyłam sweter, by zakryć piżamę. Poprawiłam moją niedbałą fryzurę i przesunęłam zasuwę w drzwiach. W wielu domach można było spotkać drzwi wejściowe z klamkami, lecz nie u nas. Mama uwielbiała starocie i pamiątki, a to właśnie była część jej rodzinnego domu. Mimo że stare, zawsze działały, ale teraz, gdy odsunęłam zasuwę ona zasunęła się ze zgrzytem, zanim zdążyłam zabrać rękę. Spojrzałam przez wizjer. Przed moim domem stał Tom. Wyglądał na znudzonego i niedbale opierał się na barierce schodów.  
- Czego chcesz? – Podniosłam głos by usłyszał mnie zza drzwi.
- Urozmaicić twoje nudne życie. – Odparł z przekąsem
- Dzięki za troskę. A teraz spadaj. – Wciąż nie mogłam się pozbierać po akcji z ręką.
- Przyniosłem ci pączki. Podobno kobiety kochają słodycze. – W ręce trzymał torbę z logo kawiarni, w której byliśmy wczoraj.  -Otwórz mi. Proszę. – Powiedział skruszonym głosem – Nie zamykaj się na przyjaźń.
Walnęłam w drzwi z całej siły, lecz bez skutku. Spróbowałam jeszcze raz. Też nic się nie dzieje.
- Masz pecha. Drzwi się zacięły. – Podszedł do drzwi, a ja odsunęłam się od wizjera. Zasuwa się przesunęła, ale i tak nie mógł wejść. Szczęście mi dziś sprzyja. Tom przeklął. Szybko doskoczyłam do wizjera, ale on już wsiadał do swojego wozu i odjechał z piskiem opon. Zaraz potem weszła mama z torbą zakupów. Stałam jak wryta. Jak to możliwe, że weszły do domu bez żadnego problemu?                                -Nic ci nie jest skarbie? – Podeszła i pocałowała mnie w czoło.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, więc tylko skinęłam głową