czwartek, 16 stycznia 2014

II ZANIEDBANIE

Budynek biblioteki nie był ani duży, ani jakoś super urządzony – Parę stołów, kilka komód i wysokie stosy książek, czasopism i jakiś starych akt. Ściany pokrywała boazeria w groszki, która już odchodziła. Na wyposażeniu było kilka komputerów starej daty i jedna ogromna kserokopiarka. Używała jej tylko pani bibliotekarka, która prawdzie mówiąc powinna być już dawno na emeryturze. Co tydzień odbywa się tu spotkanie miejscowej grupy seniorów. Tylko oni odwiedzali jeszcze to miejsce. Nie mieli aut by dojechać do większego miasta, oddalonych od nas o kilka kilometrów, albo pieniędzy by zapisać się na różnorodne kursy i zajęcia zintegrowane – tak jak ja. Inni uczniowie z naszej szkoły uczęszczali na zajęcia, jeździli na wycieczki i mieli wiele możliwości. Nasz miasteczkowy biznesmen – Pan Vorest zainwestował w budynek obok naszej szkoły. W godzinach popołudniowych odbywają się tam tego typu zajęcia. Jest świetnie wyposażona biblioteka, siłownia, kafejka internetowa, a nawet basen. Wszyscy spędzali tam popołudnia. Wszyscy, którzy mieli kasę, oczywiście. A ci mniej zamożni trafiali tutaj.                                                                        Gdy drzwi się otwierały, brzęczał przy tym mały dzwoneczek. Dawał znać bibliotekarce, że ma chodź na chwile odłożyć książkę i spojrzeć w stronę wejścia.  Tam właśnie stał Tom. Miał na sobie wiatrówkę i czarne rurki. Oczywiście razem z nim pojawił się ten uśmieszek, który tak bardzo mnie denerwował.    
- Witaj nauczycieleczko. Wyglądasz świetnie w tym sweterku – mrugną do mnie i usiadł naprzeciwko mnie.    Spojrzałam na mój sweter by upewnić się czy nie widać mi kawałka stanika. Luźny sweterek miał to do siebie, że spadał mi z ramion, lecz nie teraz. Na wszelki wypadek zakryłam się nim.                                         Otworzyłam swój zeszyt i niechętnie obrzuciłam go wzrokiem. Chciałam mieć go jak najszybciej z głowy.
- Powiesz mi w końcu, czego mam cię nauczyć? – Zapytałam szorstko. – To by mi bardzo ułatwiło sprawę.
- W sumie te korepetycje to taki pretekst żeby spędzić z tobą trochę czasu. – Powiedział Tom. Nie umiałam znieść na sobie jego spojrzenia. Nie czułam potrzeby komentowania tej całej sytuacji. Chłopak robi sobie ze mnie jaja, a mnie trafiał szlak, że mu na to pozwoliłam. Wrzuciłam moje rzeczy do torby i zawiesiłam ją przez ramie kierując się do drzwi.   
- Do widzenia. – Rzuciłam do bibliotekarki. Która zdezorientowana patrzyła na mnie uśmiechając się na pożegnanie. Zadzwonił ten durny dzwoneczek, a ja już stałam przed biblioteką. Do domu miałam dość daleko. Przedtem podrzuciła mnie Weronika, bo akurat jechała do galerii handlowej z Sandrą, ( Której podobno szczerze nienawidziła, bo ukradła jej kilka przyjaciółek, ale cóż.. Nastolatki.) Więc nie mogłam na nią liczyć. Cóż innego mi zostawało jak pójście na piechotę? Gdyby nie ten dupek nie miałabym tego problemu. Niepotrzebnie zatruwał mi dupę. Spojrzałam przez szybę. Siedział wyprostowany jak struna. Wyglądał jak posąg, tylko, że posągi się nie koncentrują. Jego wzrok być pusty i skierowany w moją stronę. Poczułam ciarki na plecach.  Usłyszałam szmer. Jakby szum fal, słyszanych przez muszle.
Zostań w bibliotece. – Cicha myśl, przemknęła do umysłu. W jednej chwili zapomniałam o wszystkich złośliwościach. Chciałam być tylko z nim - Dotknąć, przytulić. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę aż czyiś znajomy głos przywrócił ją do życia.
- Hallo. Dobrze się czujesz? – To był Tom. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam w jego piękne, głębokie oczy. Hipnotyzowały. Mogłam się tak na niego patrzeć godzinami, ale chyba wyszłabym na idiotkę. Oderwałam od niego wzrok i wpatrywałam się w moje tenisówki. Nie były one tak piękne jak chłopak, ale co miałam innego zrobić? Oczy były utrapieniem. Zawsze krępowało mnie patrzenie na innych przez długą chwilę.
- Tak. Jest okej – Kłamałam.
- Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić. – Wydawał się być szczery. – To jak? Mogę poudawać, że nie rozumiem genetyki?
Zaśmiałam się i objęłam rękami.
- Spoko. Udawanie głupka wychodzi ci bez problemu – chyba go to rozbawiło.
- Przeraża mnie ta babka, o tam. – Kiwną głową w stronę biblioteki – Śmierdzi naftaliną. Chodź do jakieś kawiarni. Postawie ci ciacho – uśmiechną się, a w kącikach jego oczu pojawiły się malutkie zmarszczki.
Kiwnęłam głową. Prawda jest taka, że go lubiłam. Chyba lubiłam go aż za bardzo, a najbardziej przerażał mnie fakt, że chyba o tym wiedział. Szedł już w stronę swojego wozu. Szybko poszłam za nim.
- Jak pachnie naftalina? – Spojrzałam na niego zaciekawiona
- Brzydko – zmarszczył nos.
Znów się zaśmiałam. Usiadłam na miejscu dla pasażera. Siedzenia były miękkie i wysadzane skórą. Ruszyliśmy. Było mi tu tak błogo, ciepło, po prostu miło.
- Też masz to prawo jazdy? – Mieliśmy po 16 lat, więc w gruncie rzeczy nie mogliśmy prowadzić. Ale dla osób w takim wieku było dostępne prawo jazdy z grupy 1B. Wiem to, bo Weronika ma takie samo uprawnienie. Różnica polega na tym, że z tym dokumentem można poruszać się innymi autami, niż przy tradycyjnym zdawaniu egzaminów w wieku osiemnastu lat. Auto jest małe i nie zbyt szybkie, ale to nie znaczy, że nie praktyczne.
- Jak widać. – Odparł.
- Pod pewnym względem to wygodne, ale jak dla mnie jest za dużo drzew. Wiesz, szybka śmierć i takie tam. Nie przejechałabym z dwóch kilometrów nie zabijając przy tym żadnego przechodnia, ba, było by cudem gdybym nie uderzyła w jakąś latarnie i śmierć na miejscu. Już widzę wyraz twarzy mamy, kiedy grzebią mnie na miejskim cmentarzu. Wszyscy w czerni. Nie znoszę czerni. Właściwie nie wiem, czemu w czasie żałoby nosi się ten kolor. To tak jakby dusza trafiała do jakiejś mrocznej sfery. Jakby właśnie wysyłali ją do diabła, bo nie ma, kto pomieszać mu w kotle. – Zapomniałam ugryźć się w język. Boże, czemu ja to powiedziałam? Może, dlatego, ze tak mnie onieśmielał, a cisza w jego towarzystwie była krępująca.
- Boże kobieto. Przerażasz mnie – Spojrzał na mnie wstrząśnięty, a za chwile się zaśmiał.
- Przepraszam. – Znów się zaśmiał.    
- Z kąt pochodzisz? – Zagaiłam.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, aż w końcu rzekł:
- Ojciec mieszka w Irlandii. Jest Polakiem z krwi i kości, ale gdy był w moim wieku przeprowadził się tam z rodzicami. Tam poznał moją matkę, ożenili się potem pojawiłem się ja. Słodki mały bąbel doprowadził mamę do obłędu. – Przerwałby wziąć oddech. – Wiesz, miała dość gotowania kaszek i prania pieluch. Rozpiła się, znalazła sobie jakiegoś gacha i od nas odeszła. – Spojrzał na mnie i kontynuował – Rozumiesz to? Jak można mnie zostawić, przecież jestem czarujący – myślałam, że żartował, ale w jego głosie nie było słychać rozbawienia.
- Rany. Przykro mi. – Powiedziałam szczerze.
- Nie potrzebnie. Przecież to nie twoja wina. Właściwie nikomu tego nie mówię
- Po prostu ci współczuje. – Spojrzałam na niego, zaś on utkwił wzrok w jezdnie.
- Współczucie – prychną – To uczucie dotyka tylko ludzi słabych.
- Może i jestem słaba. – Wymamrotałam.

Nic nie odpowiedział. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. 


                                                                    ***

- Skąd się tutaj tak właściwie wziąłeś? – Zapytałam biorąc kolejnego łyka koktajlu bananowego. Mój ulubiony napój. Tutaj w małej kawiarni przyrządzali go naprawdę dobrze.  Bez bananów życie nie miało by sensu.  
- Po odejściu mamy, tata chciał całkowicie odmienić swoje życie. Wiesz taka rewolucja. Podróżował autobusem po świecie z małym dzieckiem na kolanach. – Wziął kęs malinowej bezy- Turcja, Peru, Chiny. Tam nawet zostaliśmy dłużej.
Spojrzałam na niego. On też się na mnie gapił. Nie mogłam uwierzyć, że taki fantastyczny chłopak siedzi tu ze mną. Jego ciemne oczy hipnotyzowały. Chciałam by z jego twarzy nigdy nie znikał uśmiech. Tak pięknie z nim wyglądał.         
- Umiesz chiński? – Zapytałam z niedowierzaniem.
- Kobieto, miałem wtedy cztery lata. Umiem jakieś pojedyncze zdania, to wszystko – wzruszył ramionami.
- A angielski? Płynie w tobie krew Amerykanina. Wow.
- Chyba Irańczyka – zaśmiał się. Dobrze, że nie mam skłonności do rumienienia się. Inaczej byłabym czerwona jak burak.
- To prawie to samo. – Znów usłyszałam jego śmiech
I tak gadaliśmy resztę czasu. Zamówiliśmy jeszcze po serniku z rodzynkami, bo przy jedzeniu się lepiej gada. Tak twierdzi Tom. Ja tam nie potrzebowałam ani jedzenia, ani niczego. Słuchanie jego historii sprawiało mi niezwykłą przyjemność.  Przeprowadził się do polski, gdy miał osiem lat. Ojciec nie chciał za nic w świecie wrócić do ojczyzny i nie wrócił. Zmarł w Rosji na raka. Gdy dowiedział się o chorobie jego stan był ciężki. Odszedł w szpitalu, w samotności. Syn wyjechał do polski. Był pod opieką dziadków, dopóki nie zmarli. Wtedy trafił do wuja. Zamieszkał razem z jego żoną i dwójką ich młodszych dzieci w Gdańsku dopóki brat ojca nie znalazł pracy u nas. Z zawodu był leśnikiem, a tutaj lasów mu nie brakowało. I tak trafił do naszej szkoły, mojej klasy i wspólnej ławki. Mówił, że nie chciał się przeprowadzać i żałował, że nie został w Gdańsku, ale gdy spotkał mnie wątpliwości się rozwiały. Znalazł przyjaciela. Pierwszego przyjaciela, jakiego w życiu miał. A raczej przyjaciółkę.  Czarował mnie jak nic, więc podesłałam mu jakąś ciętą ripostę, która wpadła mi do głowy. Miałam okazję przyjrzeć mu się uważnie. Smukłą twarz. Jego czarne oczy pasowały do niej idealnie. Mały, trochę zadarty nos nadaje mu trochę łobuzerskiego wyglądu. Nad lewą brwią miał cienką bliznę. Była to chyba pamiątka po jakimś niegroźnym wypadku. Szrama nie szpeciła jego twarzy. Dodawała mu niemal uroku. Dłonie miał chude, palce długie i smukłe jak u pianisty. Jest po prostu piękny. W kawiarni zrobiło się trochę ciemno. Zostały zapalone świeczki, które dopasowały się ze zmrokiem za oknem. Czułam się jak w tych tanich filmach romantycznych. Zaraz, zaraz.. Zmrokiem?
- Matko, musze już iść. – Powoli zaczęłam wstawać z krzesła. Boże, jak ja tego nie chciałam.
- Czekaj chwilkę. – Poprosił i przytrzymał mnie za rękę. Jego dłoń była zimna, ale miękka w dotyku. Temperatura jego skóry wzrastała, aż w pewnej chwili parzyła. 
- Ałć – syknęłam, a on szybko odsuną dłoń. Ból jednak nie miną.
- Coś się stało?- Zapytał zdziwiony.
- Tak. Oparzyłeś mnie, tak samo jak oparzył mnie twój zeszyt – pomyślałam.
- Nie. Muszę już iść. – Odparłam i skierowałam się w stronę wyjścia, usłyszałam za sobą jego wołanie, ale wypadłam z lokalu i powlekłam się do domu z wariującym sercem.     


                                                                              ***

Ręka dalej mnie bolała. Po dotyku Toma została mi pamiątka – Czerwony ślad. Posmarowałam dłoń kremem na oparzenia i czekałam na moment, w którym zasnę. W malutkiej sypialni tykał zegar, co mnie uspokajało, chodź wiedziałam, że dziś nie zmrużę oka. Co za zwariowany dzień. Byłam na randce z chłopakiem, którego tak przeraźliwie się bałam, kiedy mnie dotkną coś dziwnego stało mi się ze skórą. Tak jakbym była na niego uczulona. Może używa jakiegoś specyficznego kremu do rąk? Tylko jak wytłumaczyć fakt, że tak samo stało się, gdy dotknęłam jego zeszytu? Cała ta sytuacja była pokręcona.                              Ciężar mojego ciała zapadał się pod materac. Kołdra otulała mnie nie pozwalając mi zmarznąć. Moja Przytulanka, którą dostałam od mojego taty w dniu moich urodzin siedziała grzecznie pod pachą jak każdej nocy, lecz coś było nie tak. Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Biurko stało pod oknem. Mosiężna szafa naprzeciwko łóżka gdzie leżałam, też była na swoim miejscu. Zamknęłam oczy wołając sen, kiedy coś musnęło mój policzek, usta. Zjawa chwyciła mnie za nadgarstki. Próbowałam się uwolnić z jego uścisku. Krzyczałam. Policzki miałam całe mokre od łez.
- Pomocy! – Zawołałam na tyle głośno by kogoś obudzić. Błagam, uratujcie mnie.
Uciszył mnie swoim pocałunkiem. Kiedyś wyobrażałam sobie moment, w którym ukochany chłopak oddaje mi pocałunki na ustach, szepcząc przy tym jak bardzo mnie kocha. Ten nie przypominał w żadnym stopniu tej sceny. Brutalnie przycisnął nasze usta do siebie i nic nie robił sobie z tego, że go odpycham, gryzę, wrzeszczę. Wiedział, jaki sprawiał mi ból i cholernie mu się to podobało. Wiódł rękami po moim cielę. Czułam pieczenie w miejscach, w których mnie dotykał. Paliłam się. Nie umiałam uciec od ognia.                     Znikną. Nikogo tu nie było. Żadnych oparzeń. Żadnego bólu. Żadnej zjawy. W końcu wypuściłam powietrze. Nie wiedziałam, że wstrzymuję oddech. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ani śladu nieproszonego gościa. Nie było nikogo, kogo mogłabym się bać.  Zerwałam się z łóżka wybiegając z pokoju. Czułam jak nogi same prowadzą mnie do pokoju, w którym spała najbliższa mi osoba. Wsunęłam się obok niej pod kołdrę i wtuliłam głowę w jej ramię. Pachniała rozmarynem i cytryną. Tak bardzo uwielbiałam jej zapach. Bliskość mamy uspakajała mnie. Zawsze, kiedy śniły mi się koszmary, spałam między mamą, a tatą. Wszystkim było nam duszno i ciasno, lecz nie narzekali. Przytulali mnie z każdej strony, a mama szeptała mi do ucha ‘’ to tylko zły sen. Proszę, nie płacz ‘’ Teraz jest wystarczająco dużo miejsca.
- Wszystko dobrze? – Spytała zaspanym głosem. Spojrzała na mnie z przymrużonych oczu, lecz i tak były one duże. Mogłam zobaczyć jej wielkie źrenicę.
- Zły sen. – Wyjaśniłam.
- Opowiesz mi o nim?– Zapytała zatroskana.
- Był taki rzeczywisty. – Szepnęłam – Ja.. – Dusiłam się od płaczu. Oczy miałam podpuchnięte. 
- Cii.. – Przerwała mi. Pogłaskała po włosach i przyciągnęła mnie do siebie najbliżej jak się tylko da. – Śpi skarbie. Jestem przy tobie – pocałowała mnie w czoło. Słyszałam bicie jej serca, oddech. Oczy same mi się zamykały. Próbowałam z nimi walczyć, lecz uczucie zmęczenia było silniejsze od mnie. Tylko żadnych snów – pomyślałam i zasnęłam.
    Niebo, anioł. Czułam się bezpiecznie. Stał za mną i przytulał mnie od tyłu opierając brodę o moje ramie. Byliśmy tak blisko siebie. Czułam jego ciepło. Jego dotyk nie był dla mnie niczym nowym. Staliśmy na plaży i wpatrywaliśmy się w zburzone może.
- Już za chwile – szepną mi do ucha. Jego oddech otulił moją twarz. Zadrżałam.
Obróciłam się w jego stronę. Objęłam go i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi. Musnęłam ustami jego skórę. Zza niego dostrzegłam smukłą postać idącą w naszą stronę. Chłopak był szybki. Jego ruchy były zwinę. Szedł z gracją, prawie płynął. Zmógł się silny wiatr. Niebo zaczęło szarzeć. Chłopak był dziwnie znajomy. Był już na tyle, blisko, że mogłam przyjrzeć się mu dokładniej. Był ubrany jakby w suknię, podartą z dołu i na rękawach. Jego twarz była smukła. Miał sińce pod oczami. Oczy. Czarne oczy.                            Próbowałam uciec. Cofnęłam się od mojego anioła, lecz on mnie przytrzymał. Już nie był delikatny.  Szarpną mnie i chwycił za ramiona. On dalej się zbliżał. Moja twarz była mokra od łez. Wyrywałam się, krzyczałam. Błagałam, by mnie puścił.
- Cicho. Wiesz, że nic nie mogę zrobić - szepną                                                                                       Byłam zła. Nigdy w życiu się na kimś tak nie zawiodłam. Chciałam mu wszystko wygarnąć, ale co by to dało? Już nic nie możesz zrobić.. – Odezwał się zimny głos w mojej głowie. Nie należał do mnie, wiedziałam to doskonale. Chłopak, którego przed chwilą uważałam aniołem trzymał mnie w żelaznym uścisku, kilka centymetrów nad ziemią. Mogę z wami wygrać. – Pomyślałam i kopnęłam chłopaka w goleń. Upadł, klnąc. Szybko wyrwałam się z ziemi i pobiegłam w kierunku morza. Nie słyszałam już żadnych odgłosów. Nie czułam nic. Nic, oprócz zimna wzburzonych fal.                                                                       Przetarłam oczy zewnętrzną stroną dłoni, wytarłam obśliniony policzek rękawem pidżamy i przeciągnęłam się. Przeczesałam palcami włosy. – Były całe mokre, jakbym przed chwilą wyszła z kąpieli. Momentalnie serce zaczęło mi szybko walić. Ignoruj to, jak zawsze, pomyślałam.  Zza okna świeciło słońce, które tak bardzo uwielbiałam. Od razu zrobiło mi się cieplej. Po całym domu unosił się zapach smażonego bekonu. Mogłam wyobrazić sobie mamę stojącą nad patelnią i śpiewającą piosenkę puszczaną właśnie w radiu. Bardzo lubi stare kawałki. Największą frajdę sprawia jej jednak tańczenie się do niej. Moja młodsza siostra – Anka, nie nazywa jednak tego tańcem tylko „ługi-buggy’’. Razem szaleją i urozmaicają sobie tym prace domowe, ja zresztą też. Wyszłam z łóżka i skierowałam się do toalety. Wzięłam ciepły prysznic, wysztotkowałam zęby i zbiegłam ze schodów. Nawet się nie przebrałam. Dzisiejszy dzień spędzę na kanapie przed telewizorem. Na stole czekała już na mnie świeżo zmielona kawa z dużą ilością mleka. Upiłam łyka delektując się jej smakiem. Na moim talerzu wylądowała porcja bekonu z jajkiem. Skubnęłam trochę i spojrzałam na mamę.
- Dziś żaden klient nie chce kupić mega, wypasionego domu z wieloma kiblami? – Spytałam. Mama pracuje w nieruchomościach. Sprzedaje ogromne Wille, na które prawie nikogo nie stać, lecz to nie znaczy, że na naszym kącie bankowych widnieją same zera. Często wyjeżdża a my zostajemy same.
- Nie. Cały weekend jestem wasza. – Odpowiedziała z widocznym entuzjazmem. Widać, że się za nami stęskniła. Na pewno chciała pracować na miejscu i spędzać wieczory z dziećmi tak jak inne matki, ale obie wiedziałyśmy, że jest to nie możliwe. Nie w takim momencie. Zdrowie Ani było jej priorytetem.                       W drugim pokoju rozległ się krzyk. Spojrzeliśmy na siebie z mamą i już miałyśmy sprawdzić, co się dzieje, kiedy do pokoju wjechała mała blondyneczka na swojej maszynie. Na jej buzi pojawił się uśmiech. Prawie podskakiwała z radości. Podjechała na wózku do Mamy i wyciągnęła do niej ręce, pokazując, że ma ją przytulić. Natychmiast tak zrobiła.  Moja siostra jest chora na zanik mięśni. Choroba ta, jak sama nazwa wskazuję powoduje zanik mięśni, który po pewnym czasie objawia się niepełnosprawnością ruchową. Człowiek chorujący na tą chorobę najczęściej trafia na wózek. U większości na tym się kończy. Ania jest w tej gorszej sytuacji. Powoli słabną mięśnie miękkie - takie jak serce. Lekarze umywają ręce. Jak dotąd nie wymyślono żadnego leku, który by jej pomógł. Jedyną opcją jest rehabilitacja, lecz to za mało. Na pewno radziłybyśmy sobie lepiej, gdyby tata nie zwiał. Gdy dowiedział się, że Anka jest chora, spakował się i wyszedł. Było to cztery lata temu. Jako trzynastolatka, rozumiałam większość. Od tamtej pory nie odezwał się do nas ani razu. Był to wielki cios dla mamy – dowiedzieć się o chorobie dziecka to jedno, ale odejście męża. To było niewybaczalne. Dlatego tak bardzo go nienawidzę.  
-Ale fajnie. Nie lubię zostawać sama z Dianą. Wiesz, ona strasznie mną ciepie. – Powiedziała z oburzeniem i spojrzała w moją stronę. Oczywiście, nie powiedziała tego mamie, by mnie ukarała. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gdy mamy nie ma, zostajemy same i to ja przejmuje jej obowiązki. Oprócz gotowania, prania i odkurzania, muszę pomóc małej – Posadzić na wózku, ubrać, zanieść do toalety. Wszystko to wymaga ode mnie siły. Dlatego mówi, że ją ciepie.
- Oj, nie przesadzaj. – Odburknęłam.
- Rzucasz mną jak workiem kartofli – Nie wytrzymałam. Musiałam się zaśmiać.                                                Kiedy zjadłyśmy, mama poszła z Anką posprzątać. Wyglądało to komicznie. Mała jeździła z wielkim mopem i czyściła panele kawałek po kawałku, a potem w to wszystko wjeżdżała i robiła ślady kółek po całym domu. Jednak nie zwracała na to uwagi i sprzątała dalej. Moim zadaniem było po cichu, wszystko poprawić, kiedy nie patrzyła. Kiedy zmywałam kafelki w kuchni usłyszałam pukanie do drzwi. Mamy nie było, bo pojechała na zakupy z Anką, więc tylko ja mogłam wpuścić kogoś do domu. Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta, same na wielkim pustkowiu, więc o wizycie sąsiadki nie było mowy.  Założyłam sweter, by zakryć piżamę. Poprawiłam moją niedbałą fryzurę i przesunęłam zasuwę w drzwiach. W wielu domach można było spotkać drzwi wejściowe z klamkami, lecz nie u nas. Mama uwielbiała starocie i pamiątki, a to właśnie była część jej rodzinnego domu. Mimo że stare, zawsze działały, ale teraz, gdy odsunęłam zasuwę ona zasunęła się ze zgrzytem, zanim zdążyłam zabrać rękę. Spojrzałam przez wizjer. Przed moim domem stał Tom. Wyglądał na znudzonego i niedbale opierał się na barierce schodów.  
- Czego chcesz? – Podniosłam głos by usłyszał mnie zza drzwi.
- Urozmaicić twoje nudne życie. – Odparł z przekąsem
- Dzięki za troskę. A teraz spadaj. – Wciąż nie mogłam się pozbierać po akcji z ręką.
- Przyniosłem ci pączki. Podobno kobiety kochają słodycze. – W ręce trzymał torbę z logo kawiarni, w której byliśmy wczoraj.  -Otwórz mi. Proszę. – Powiedział skruszonym głosem – Nie zamykaj się na przyjaźń.
Walnęłam w drzwi z całej siły, lecz bez skutku. Spróbowałam jeszcze raz. Też nic się nie dzieje.
- Masz pecha. Drzwi się zacięły. – Podszedł do drzwi, a ja odsunęłam się od wizjera. Zasuwa się przesunęła, ale i tak nie mógł wejść. Szczęście mi dziś sprzyja. Tom przeklął. Szybko doskoczyłam do wizjera, ale on już wsiadał do swojego wozu i odjechał z piskiem opon. Zaraz potem weszła mama z torbą zakupów. Stałam jak wryta. Jak to możliwe, że weszły do domu bez żadnego problemu?                                -Nic ci nie jest skarbie? – Podeszła i pocałowała mnie w czoło.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, więc tylko skinęłam głową


sobota, 30 listopada 2013

I Zguba



Czerń. Zjawa. Na ogół kojarzy się ze złem i okrucieństwem, ale ja się jej nie bałam. Dążyłam do otchłani z rosnącym entuzjazmem. Duch uśmiechnął się przekornie, pogłaskał mnie po głowie i wyszeptał kilka słów. Nie były to wyznania, czułam w nich moc i nagły ból. Zabił. Utonęłam w jego objęciach, czując na mojej szyi jego ostatni oddech.

             *


Pogoniłam koszmar nagłym ocknięciem. Zerwałam się szybko z łóżka - nie mogłam już dłużej leżeć. Pragnęłam jak najszybciej stąd uciec. Wszystko było na swoim miejscu, ale pokój wydawał się dziwnie zimny. Spodziewałam się wszystkiego, nawet wizyty tej dziwnej duszy. Nawet nie wiem jak to nazwać. Przypominał mgłę.  W mojej głowie odezwał się cichy głos, prawie szept: Chodź. Wzdrygnęłam się. Nasłuchiwałam się dłuższą chwilę, bez żadnego skutku. Jedyny wydawany dźwięk w tym pokoju to bicie mojego serca.  To na pewno wspomnienie snu. Nie mam się, czego bać. Lecz to nie był pierwszy tak dziwny sen. Koszmary nawiedzały mnie, co noc, różniły się treścią, ale finał był zawsze taki sam- śmierć z ręki chłopca, którego tak bardzo kochałam. Bałam się wieczorów. Kiedyś próbowałam nie zasypiać, więc piłam napoje energetyczne, co miało pomóc mi odepchnąć od siebie ochotę położenia się w ciepłej piżamie. Wyglądałam jak upiór. Na sińce pod oczami nie pomagał żaden korektor a ziewanie było przypomnieniem pory odpoczynku. Tabletki też nie pomagały, więc się poddałam. Ignorowałam sny z dobrym rezultatem, po prostu się nad nimi nie zastanawiałam, aż do dzisiejszego razu. Było w nim coś niepokojącego. Czułam jego dotyk, a na nadgarstkach pojawiły się siniaki. Odcisk jego dłoni. Policzyłam do dziesięciu powtarzając przez przypadek cztery dwa razy. Ręce mi drżały Zeszłam do kuchni i nalałam sobie mleka czekoladowego by trochę zapełnić swój żołądek. Jak co rano zrobiłam sobie kawę z dużą ilością mleka. Kofeina była moim zabezpieczeniem. Kiedy spojrzałam na zegarek, przypomniałam sobie o szkole. Za trzydzieści minut nasza grupa miała zasiąść do swoich ławek i słuchać wykładów Pani Lii. Szybko pobiegłam na górę i zamiast piżam miałam na sobie dżinsy i granatową bluzę z napisem „Nie twoja liga”. Wyglądałam jak wybuchowa nastolatka w okresie dojrzewania- jak nie ja. W rzeczywistości byłam normalną, niewyróżniającą się z tłumu dziewczyną. Nie należałam do żadnej grupy. O alkoholu i używkach też nie było mowy. Dziwiła się tym Weronika- moja najlepsza przyjaciółka, na którą czekałam teraz przed domem marznąc. Nie była ona cicha i skryta. Huragan. Była jak huragan, wszystko na swojej drodze potrafiła wywrócić do góry nogami. Nie brak jej było sarkastycznych uwag i poczucia humoru. Nie ukrywam, cholernie jej tego zazdrościłam. Różniłyśmy się. W sumie nie miałyśmy żadnej wspólnej cechy. Ona była wysoką blondynką, chodź ja uważałam, że jej włosy są lekko rudawe, z idealnymi kształtami, siedemdziesiąt, dziewięćdziesiąt, siedemdziesiąt. Jej instagram był cały zawalonymi fotkami, a na Facebook nie było dnia bez wiadomości od przystojnego nieznajomego.   
Z zamyślenia obudził mnie głośny pisk opon. Poderwałam się ze schodka i zobaczyłam małego czerwonego forda.
- Kobieto, dłużej się nie dało? Gdybyś przyjechała pięć minut później byłaby ze mnie mrożonka! – Warknęłam wsiadają do wozu po stronie pasażera.
- Kurde ta twarz nie zrobi się sama. – Uśmiechnęła się do przedniego lusterka i wcisnęła pedał gazu. Faktycznie, musiała się napracować. Twarz miała lekko oprószoną pudrem brązującym. Na oczach namalowane dość widoczne kreski, a rzęsy wytuszowane. Sądząc po jej fryzurze ten czas też wykorzystała na wymodelowanie grzywki.  – Istna piękność. 
- Patrz. Postałabyś trochę na zimnie jak ja i miałabyś naturalne różowe policzki. Oszczędziłabyś trochę kasy, bo nie musiałabyś zużywać pudru za krocie. – Co prawda Weronika nie musiała oszczędzać. Jej tata budował stacje paliw w różnych zakątkach Europy, ale to mogę przemilczeć.
- Wyobraź sobie, że normalni ludzie nie mają tak doskonałej cery jak ty. Wiesz, co to wągry? – Przez chwile zastanawiałam się jak mam jej się odgryźć, ale nic nie wymyśliłam. 
- Dobra wygrałaś. – Prawda. Nie miałam nigdy problemów z trądzikiem. Byłam blada i mizerna. Nie umiałam się opalić i nigdy nie poczułam na swojej skórze oparzeń słonecznych. To naprawdę było dziwne. Ostatnio szukałam w naszych rodzinnych zdjęciach i drzewach genealogicznych czy nie mieliśmy jakiegoś Alpinojskiego przodka. To by wyjaśniało to wszystko. Każdy w mojej rodzinie po wakacjach i wylegiwaniu się na słońcu przypominali Mulatów. Ja natomiast bez zmian. Mama nawet wzięła mnie do miejscowego lekarza, ale ten powiedział, że taka moja uroda. Jeśli już mowa o lekarzach.. Nie chorowałam. Nawet nie wiem, co to jest gorączka. Jako dziecko moczyłam sobie włosy, a kiedy nikt nie patrzył wychodziłam na balkon. Mimo potwornego mrozu nic mi nie było. Zdrowa jak ryba.   
- Jaką masz pierwszą lekcję? – Odezwała się by mnie zagaić. Często tak robiła kiedy w aucie narastała cisza. Unikała jej jak mysz kota. Czasem zdawałam sobie sprawę że przeszkadza jej mój charakter. Cichy, spokojny, melancholijny. Ja po prostu kochałam cisze - Odprężała mnie. Jest jak sen. Czasem mi go zastępowała, gdy on dał mi w kość. Nagle poczułam uderzenie w ramie. Podskoczyłam na siedzeniu i spojrzałam na moją przyjaciółkę.
- Coś ty, zwariowałaś? Kicboksing czy jak? - Burknęłam
- OOO! Ocknęła się. Radujmy się wszyscy – wykrzyknęła szczęśliwym głosem. Oczywiście było to sarkastyczne.
- Przepraszam, źle spałam.
- To, co zwykle?
Tylko kiwnęłam głową.
Dzięki ogrzewaniu w aucie chłód powoli opuszczał moje ciało. Dowodem tego było mrowienie w dłoniach i na twarzy, które nie było dość przyjemne. Przyłożyłam policzek do szyby. Ogarnęło mnie uczucie błogości, zapragnęłam zamknąć oczy, lecz ryzyko wizji było zbyt ryzykowne. Nie chciałam go zobaczyć. Na samą myśl serce szybciej mi biło. To jedyna rzecz, która mnie aż tak przeraża, a najgorsze jest to, że nie da się od tego uciec. Czasem już mam dość. Podniosłam głowę. Samochód już nie jechał, lecz stał na parkingu obok dużego, szarego i obskurnego budynku liceum, a w okno po mojej stronie pukała Weronika. Zerwałam się i wysiadłam.
- Strasznie się guzdrasz. – Powiedziała zamykając auto. I wręczając mi kluczyki- Możesz odwieść się dzisiaj sama? Ja idę z „paczką” do kina.   – Uśmiechnęła się w moją stronę, ale gdy miałam jej odpowiedzieć, że przecież nie mam prawa jazdy już jej nie było. Jej „paczka”, chodź ja nazwałabym ich „stadem” liczyła w sumie dwanaście osób i ciągle ktoś nowy się obok nich kręcił. Chłopaki, którzy zajmowali się swoim wyglądem dłużej niż miała to w zwyczaju nie jedna kobieta, wydawali całe swoje oszczędności na markowe ubranie by poderwać dziewczynę a po tygodniu rzucić ją dla innej. Weronika czuła się w ich towarzystwie bardzo, bardzo dobrze i ani razu nie przyszło jej zaprosić mnie na jedną z ich zsiadek. Wiem, że nie czułabym się tam najlepiej, ale sama taka propozycja byłaby miła.
      Westchnęłam zrezygnowana i powlekłam się w stronę sali. Miałam zajęcia z polskiego z panią Lii, na której omawialiśmy Antygonę. Czytałam ją już wcześniej, więc trochę się nudziłam, lecz z drugiej strony nie miałam problemów z przyswojeniem treści tekstu. Do dzwonka zostało kilka minut. Weszłam do klasy i wypakowałam swoje rzeczy na ławkę. W sali zrobił się już spory tłum. Grupka dziewczyn umawiała się na wyjazd na zakupy, a chłopcy rozmawiali o premierze jakiejś gry komputerowej, o której nigdy dotąd nie słyszałam. Najbardziej wkurzała mnie ta właśnie chwila przed lekcją. Siedzę jak trusia i nawet nie mam, do kogo gęby otworzyć. W podstawówce razem z koleżankami nie umiałyśmy się doczekać wyjścia z sali, porzucenia tornistrów i skakania w gumę na korytarzu szkolnym. Wtedy ludzie przede mną nie uciekali. Nie chciałam przywoływać wspomnień, wolę mieć pustkę w głowie. Lubię porządek. -  Rozejrzałam się po sali i zamarłam. Ciemne oczy. Tętno mi przyśpieszyło a z twarzy odpłynęła cała krew. To on. Podążał w moją stronę nie spuszczając ze mnie wzroku.   Nerwy we mnie wzrastały, a on tak po prostu usiadł w mojej ławce. Chwyciłam za ołówek i prawie się zamachnęłam, lecz coś mnie powstrzymało. Głupia idiotko. Co by sobie o tobie pomyślał? Nie baw się w gangstera. On ci nic nie zrobi. Nagle całe zło odpłynęło. Jakby nigdy nie istniało. Zrobiło mi się ciepło i przyjemnie. Tętno się unormowało i mogłam normalnie funkcjonować.  Zerknęłam na niego mimowolnie. Bawił się długopisem i coś bazgrał w zeszycie.  Nagle uśmiechnął się jakby do siebie i znów zaczął coś rysować.  Podparłam ręką głowę i wpatrywałam się w niego jak w obraz.  Miał niewielki zarost i rozczochrane włosy, nie, dlatego że rano się nie poczesał, robił to na pewno po prostu tak mu było ładnie. Nie wyglądał w każdym bądź razie jakby dopiero wstał z łóżka. Ubrany był w obcisłą czarną bluzkę, przez którą z łatwością widać było jego umięśnienie. Przestań się gapić podpowiadał mi cichy głos w głowie. Natychmiast tak zrobiłam i przestałam pragnąć jego widoku. Ktoś dzióbną mnie w kolano. Wyprostowałam się jak struna i rozejrzałam po sali.  Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczycielka zaczęła sprawdzać obecność. Wszystkie oczy skierowane były w moją stronę.
- Diana, słyszysz mnie? Dobrze się czujesz?
- Taak. Po prostu się zamyśliłam. Przepraszam. – Wydukałam i usłyszałam jego stłumiony chichot. Obróciłam się posyłając mu strogie spojrzenie. Znów miałam ochotę coś mu zrobić. Bałam się go, jak nikogo innego. Ciekawe, co widziałam w nim minutę temu. To chyba przez to zmęczenie. A przynajmniej sobie tak wmawiałam. Pani Lii oderwała się od dziennika i zaczęła pisać na tablicy temat dzisiejszej lekcji.
- Omówimy dziś postać Kreona. Proszę, przypomnijcie mi, jaką rolę odgrywa w naszym dramacie? – Obróciła się przodem do klasy, tak by wybrać jakiegoś nieszczęśnika. -  Może Tom?
- Jest zadufanym w sobie królem, dla którego najważniejsze jest prawo. Ma gdzieś uczucia innych, co doprowadza do katastrofy. – Odpowiedział bez zastanowienia.
Czyli mój przyszły zabójca ma na imię Tom.
- Dobrze. Masz racje. Ale nie zapominajmy, że nie miał on zbytnio wyboru. Jeśli nagiąłby prawo, lud oskarżyłby go o nieuczciwe zachowanie i zostałby wygnany.
Lekcja dłużyła się niemiłosiernie, a mój słuch wyłączył się już po pięciu minutach. Nie mam siły przejmować się tym teraz. Moim największym zmartwieniem był ten potwór. Chciałam uciec z sali i nigdy nie spotkać tego faceta. Albo lepiej, zadźgać go długopisem. Na pewno odegrałby się na mnie tysiąc razy gorzej, ale zawsze warto pomarzyć. Na pewno było by tak jak w moich snach… Musiałam coś zrobić. Jakoś działać. Pierwszym krokiem będzie wizyta u psychiatry. Tak najlepiej sobie to tłumaczyć. Może to po prostu był przypadek? Chłopak miał pecha, przypominał tego potwora i tyle. Na pewno nim nie jest. A teraz zacznij oddychać. Z zegara łatwo było odczytać, że za minutę skończy się lekcja. Próbowałam spakować zeszyty do torby, ale utrudniały mi to moje ręce, które trzęsły się jak galaretka. Kiedy już mi się udało, wymarzony dźwięk dobiegł do mych uszu. Wstałam z miejsca i uciekłam ile sił w nogach. Odjadę stąd. Gwizdnę auto Weroniki i już nigdy go nie zobaczę. Poczekaj na niego- odezwał się głos w mojej głowie, ale tym razem nie należał on do mnie. Był obcy. Miał moją barwę głosu, ale przecież wcale nie miałam na to ochoty więc czemu miałabym to robić? Nawet nie wpadł mi do głowy tak durny pomysł!
- Chszań się. – syknęłam i pobiegłam jak najdalej od niego.  
                                                                    *
W domu już się uspokoiłam. Zadzwoniłam do mamy z prośbą o odebranie mnie ze szkoły, oczywiście musiałam jej wcisnąć jakąś bajeczkę o bolącym brzuchu. Z gorącą kawą w ręce poszłam do swojego pokoju i usiadłam na parapecie wpatrując się w widoki za oknem. Mieszkamy daleko od centrum miasta, więc gór nie przysłaniają bloki czy hipermarkety. Próbowałam wszystko poukładać sobie w głowie i uzasadnić całą tą chorą sytuację. Było to dość trudne, a nie umożliwiało mi to moje zdenerwowanie. Jeśli te sny to jakaś przepowiednia? Znak że mam trzymać się od niego z daleka? Tylko jak mam go unikać, kiedy chodzi ze mną do klasy? Nasza  szkoła jest dość mała i liczy czterysta czterdzieści dziewięć uczniów, razem z nim czterysta pięćdziesiąt. Nie ma bata żebym się na niego nie natknęła na korytarzu i zmiana grupy nic mi nie da. W drodze ze szkoły myślałam też o zmianie liceum, tylko jak miałam do tego pomysłu przekonać mamę? Mogłabym jej o tym powiedzieć jeśli tak bardzo chciałam trafić do pokoju bez klamek. Była to sytuacja bez wyjścia. Nie miałam wyboru. Muszę się zmierzyć z czarnymi oczami.            
    By zabić czas, zabrałam się za prace domową. Miałam nadzieje że namówię mamę żeby przetrzymała mnie jeszcze kilka dni w domu, ale mimo to nie lubiłam mieć zaległości w nauce. Kiedy skończyłam pisać reakcję bromu z węglem, wyciągnęłam zeszyt z polskiego i znów mnie zmroziło. Wyglądał jak mój- czarny zeszyt w twardej oprawie. Wszystko się zgadzało oprócz podpisu. Zamiast mojego nazwiska widniało krótkie trzyliterowe imię. Odskoczyłam od zeszytu jak oparzona. Nie, nie, nie. Pewnie przez przypadek spakowałam go kiedy wychodziłam z sali. Czemu byłam tak mało spostrzegawcza? Na każdym kursie samoobrony powiedzą ci że przy kontakcie z bandytą który szuka najlepszego momentu by zaatakować najważniejsza jest spostrzegawczość. Stałam tak chwilę, aż wróciłam do biurka. Miałam wrażenie że się na mnie rzuci. Wszystko należące do tego chłopaka, nawet myśli o nim były niebezpieczne. Wzięłam się na odwagę i przekartkowałam zeszyt. Miałam nadzieje że to wyobraźnia płata mi figle. Może po prostu za bardzo przeżywałam tą sytuację? Szukałam mojego stylu pisma, lecz nic nie przypominało moich bazgrołów. Tematy lekcji były starannie napisane, lekcje ponumerowane, a notatki spójne. Żadnego błędu ortograficznego.  Miał piękny charakter pisma, jak malarz podpisujący się pod swoim obrazem. Kiedy przewinęłam następną kartkę, poczułam pieczenie na opuszkach palców, jakbym maczała je w kwasie. Syknęłam i rzuciłam zeszyt w kąt pokoju. Co to było do jasnej cholery? Spojrzałam na moje rany. Czerwone plamy powiększały się z sekundę na sekundę. Przerażona pobiegłam do łazienki, by schłodzić ranę. W sumie nie wiedziałam co robić, nigdy wcześniej się nie oparzyłam. Czasem zdarzało się to mamie przy gotowaniu, a wtedy szybko moczyła oparzenie. Zimna woda przyniosła ulgę, ale nie pomogła obniżyć tętna. Nogi miałam jak z waty i siła przyciągania ziemskiego wygrała ze mną- upadłam na zimne kafelki. Próbowałam wstać lecz bez skutku. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wydawało mi się że gdyby moje ciało mogło mnie przekląć zrobiłoby to właśnie teraz. Oczy same się zamknęły- nie mogłam nic z tym zrobić, porwał mnie sen.




                                                                         *




Szum w uszach i cichy dźwięk muzyki zagłuszały mój umysł, a lekki powiew wiatru spowodowany otwartym oknem auta rozwiewał  moje kasztanowe włosy (za chwile będę miała siano na głowie).   Jak co dzień Weronika podwiozła mnie do szkoły. Dzisiaj miałam bardzo dobry humor. Super spałam- zero koszmaru. Oby tak dalej. Z chęcią wstałam dziś do szkoły. Po wczorajszej nieobecności musiałam załatwić sobie notatki z tych lekcji z których zwiałam. – nie wiedziałam czemu tak głupio postąpiłam. Przecież „nowy” w szkole to żadna tragedia. Nie powinnam się nim tak przejmować. Przecież wcale go nie znam.                                                                 
   Poszłam do sali polonistycznej i zajęłam to samo miejsce co zawsze – trzeci rząd przy oknie. Wypakowałam rzeczy i niesforny zeszyt mojego sąsiada. Zegar pokazywał że do dzwonka pozostało aż pięć minut. W sumie krótko ale w samotności czas mijał bardzo wolno. Wyciągnęłam z mojej torby jakąś kartkę i zaczęłam obrysowywać kratki w różnych dziwacznych ułożeniach. Za jednym razem wyszedł mi krzyż, a za drugim jakiś krzywy kwiatek.  Nigdy nie byłam uzdolnioną malarką. Gdy próbowałam narysować coś na zajęcia artystyczne, zazwyczaj kilka ołówków doznawało zbrodni - albo obgryzione, albo połamane. A efekt zawsze był taki sam. Zabawa w zgaduj zgadule. Czy to jabłko, czy okno jakiegoś jednorodzinnego domu?
-hej.
Usiadł obok mnie jak na kolegę z ławki przystało. Wyłożył się wygodnie na krześle, a nogi położył na stół. Mrugną do mnie. Chyba oczekiwał odpowiedzi.
- Cześć. Czy czasem nie przybrałeś mojego zeszytu? – założyłam że postawienie sprawy jasno będzie najlepszym pomysłem.
- Nie. Ja tylko zmuszony byłem zabrać go, ponieważ ty buchnęłaś mój. Nie lubię odchodzić z pustymi rękami. – Odparł uśmiechając się z wyższością. 
- Dawaj co moje. - Warknęłam.
Miałam ochotę go opluć                                                                                                                               Powoli wyciągną zeszyt, ze swojego zniszczonego plecaka i rzucił go na ławkę.
- Musisz mi to wynagrodzić. Przez ciebie nie mogłem odrobić pracy domowej. -  wychylił się do tyłu krzyżując ręce za głową.
- Pracy domowej? No błagam.- Spojrzałam na niego spode łba.  - Nie wyglądasz mi na kogoś kto odrabia je regularnie.
Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Miałam nadzieje że to już koniec naszej dziwnej rozmowy. Nadzieja matką głupich.
- Właśnie, i tu mnie masz. Mój mózg wymaga pomocy innego mózgu, a ten pomocnik siedzi koło mnie. – Odparł po chwili namysłu. 
- Em, nie rozumiem. - Zaczęłam udawać głupią. Błagam, chyba nie jest aż tak głupi by myśleć, że w jakiś sposób mu pomogę.    
- Sądzę że wiesz o co mi chodzi. Nauka.
Wpatrywałam się w niego tępo.
- Korepetycje ? – podpowiedział.
- Chyba sobie kpisz. – wycedziłam.
Chwycił maję krzesło pod siedzeniem i przyciągną mnie do siebie. Ujął mnie pod brodę. Jego dłoń głaskała moją skórę, lekko i przyjemnie. Inna dziewczyna zemdlała by z wrażenia. Ja w pierwszej chwili też bym tak zareagowała, lecz teraz chciałam znaleźć się jak najdalej niego.
- Spójrz na moją twarz. Widzisz, jestem śmiertelnie poważny. – Szepn.ą 
Nie wiedziałam jak zareagować na tą sytuację. Ochszanić go i zbesztać go z błotem czy grać rozbawioną? Wybrałam to drugie.
- Dobra. Pomogę ci, ale daruj sobie te cyrki. – Zaśmiałam się i pokręciłam głową z niedowierzania. Chciałam wyglądać na rozbawioną. Chyba się udało.
 Lekcja skoczyła się w miarę szybko. Oczywiście nie odbyło się bez żadnej afery. Jeden chłopak- miał na imię Kamil. To był rodzaj tego zbuntowanego. Przedstawił swoje zdanie na temat wuja głównej bohaterki dramatu. Pani Li chyba nigdy nie słyszała tyle przekleństw, ale dla niej samo słowo „dupa” było grzechem. Gdy skończyła się lekcja umówiłam się z Tomem na popołudnie w bibliotece. Nalegał, że przyjedzie po mnie do domu, a stamtąd pojedziemy do niego. Nie był to głupi pomysł. Na początku nawet się zgodziłam, ale znów usłyszałam ten głos w głowie – Instynkt samoobronny.  
Spokojnie powędrowałam do sali 29. Odbywał się tam angielski – czarna magia. Chemia, którą lubiłam i nie sprawiała mi trudności oraz Biologia, która też była łatwa. Wystarczyło nauczyć się dobrych definicji i wiedziałeś wszystko. Na te dwie ostatnie lekcje chodziłam z klasą zawansowaną – planowałam wybrać się na dietetykę. Więc towarzystwo Toma nie było mi dane.
Na angielskim panowała zasada „Ani jednego słowa po polsku” Czytaj: I co z tego, że nic nie rozumiesz? Masz to umieć i już. Na szczęście nic ode mnie nie chciano. Mogłam siedzieć cichutko jak myszka. Gdy robiliśmy jakieś zadania, zaglądałam do Ani która siedziała obok mnie i pisała duże litery, dzięki temu nie miałam problemu z rozczytaniem się. Oczywiście nie miała bladego pojęcia o moich czynach, bo wtedy by jakoś ten podręcznik zasłoniła – Była słynna ze swojej chytrości.  Chemia minęła szybko i bez żadnych komplikacji. Nasz nauczyciel był szkolnych komikiem. Całą lekcje zmarnował na płytkich żartach o blondynkach. No, ale czego się spodziewać po człowieku z buszem na głowie? Uczył nas też biologii, ale niczego oczywiście nas nie nauczył. No, bo, od czego mieliśmy podręczniki? Możemy, ba musimy poczytać je w domu i spodziewać się kartkówki z nieprzerobionego materiału. Na szczęście na razie dawałam sobie rade.  Przyszedł czas na WF- najmniej lubiana lekcja przez dziewczyny, które narzekały na zmęczenie i paskudny smród potu. W szatni nie było ani odrobiny powietrza. W całym pomieszczeniu unosił się zapach antyperspirantu, który uniemożliwiał zaczerpnięcia większej ilości powietrza. Ja natomiast uwielbiałam ten przedmiot – Przy bieganiu nie dostaje zadyszki, nie pocę się i zawsze trafiam piłką do kosza. Jestem szybsza od nie jednego chłopaka, co trochę ich wkurza. No, bo jak tu zareagować, kiedy krucha, drobna laska zwycięża z tobą w biegach długodystansowych? Oskarż ją o większą ilość testosteronu. Na WF-ie zaczęliśmy grać w tenisa stołowego. Wygrałam 10 do 23 z Adamem – naszym klasowym Biberem. Oczywiście posłał mi strogie, złośliwe i najgorsze, na jakie było go stać spojrzenie, a ja odwzajemniłam go tym samym. Kiedyś bym się przejmowała, ale teraz, gdy każdy tak na mnie patrzy, jaki jest tego sens? Koniec zajęć zbliżał się wielkimi krokami, a mi pozostało tylko denerwować się spotkaniem z Tomem.
Uważaj.. 




Od Autorki : 
 Pewnego dnia wpadłam na pomysł. Moje książki się skończyły i przez dłuższy czas nie umiałam znaleźć jakiejś super książki która mnie powali. Z dnia na dzień miejsca na półkach brakowało, a ja dalej nie mogłam powiedzieć " Wow". Po przeczytaniu '' szeptem '' ( tak. Kocham Patcha ) '' Darów Anioła ( taak. Tutaj mam swojego Jece'a ) i oczywiście znanym wszystkim wampir w srebrnym volvo, nie znalazłam również innej tak świetnej książki. Pewnej nocy przyśniła mi się dziewczyna która spotyka pewnego chłopaka. Pojawia się w momencie ataku dupka który dziewczynę wcześniej rozkochuje. Kiedy Diana ( bo tak ma na imie ta dziewczyna ) nazywa go swoim Aniołem Stróżem, nie wie że on naprawdę nim jest! Może nie ma skrzydeł i nie gra na harfie, ale pochodzi od Anioła, tak samo jak ona. Poczułam potrzebę napisania tego. Miałam już kilka rozdziałów, tylko co dalej? Nikt mi tego przecież nie wyda, a strasznie chciałam by ktoś to moje "dzieło" przeczytał. Jeśli nie w papierze to na komputerze - pomyślałam.Co prawda, z ortografią u mnie na bakier, a w szkole za wypracowania dostaje co najwyżej dobry, ale przecież mogę spróbować. Po wielu ''ale'' założyłam blogera. Nie cieszy się zbytnią popularnością, ale jeśli już tu jesteś dodaj komentarz, powiedz znajomym, porozsyłaj linki. Odwdzięczę się nowym rozdziałem. Chcesz poznać mroczną tajemnice Toma?   


               

Prolog

I wszedłem do ciemności. Nigdy nie bałem się ciemności, lecz dziś było inaczej. Krok po kroku dążyłem do otchłani która przeniesie mnie do zadania. Korytarz prowadził do pana który miał mnie dziś poznać. Drogę wskazywało niebieskie, intensywne światło do którego muszę dojść. Nigdy nie widziałem tak długiego korytarza. Moi poprzednicy mówili że przez czas wędrówki strażnicy mają ostatnią szansę na zastanowienie się i psychiczne nastawienie nad misją – ja się nie poddam. Jest już na to za późno.
- Aleksandrze? – Ciężki głos wywołał moje imię. Przez ciało przeszły mnie ciarki. Teraz nie będę miał do czynienia z ludźmi. Do mojego świata wkroczyły ciemne moce i to ja muszę je pokonać.
 - Tak mistrzu? – odpowiedziałem niepewnie. Nie miałem pojęcia jak się do niego zwracać. Nagle wszystko się rozjaśniło. Oślepił mnie blask na co moje oczy zareagowały zamknięciem się. Nie podobało mi się to. Wojownik powinien zawsze mieć oczy szeroko otwarte.
- Jesteś gotów rozpocząć swoją misję? - Odparł stary mężczyzna. Miał na sobie długą szatę sięgającą mu do stóp. Widywałem go do tej pory tylko na obrazach. Dziwnie było stać oko w oko przed człowiekiem z tak potężną historią. Wszyscy wojownicy trenują przez długie lata, uczą się i szkolą by być dobrym strażnikiem i uratować swojego podopiecznego. W ostatnim cyklu szkolenia jest czas na spotkanie z mistrzem. Każdy kadet obawia się tego najbardziej. 
- Po to tu jestem.