Budynek
biblioteki nie był ani duży, ani jakoś super urządzony – Parę stołów, kilka
komód i wysokie stosy książek, czasopism i jakiś starych akt. Ściany pokrywała
boazeria w groszki, która już odchodziła. Na wyposażeniu było kilka komputerów
starej daty i jedna ogromna kserokopiarka. Używała jej tylko pani bibliotekarka,
która prawdzie mówiąc powinna być już dawno na emeryturze. Co tydzień odbywa
się tu spotkanie miejscowej grupy seniorów. Tylko oni odwiedzali jeszcze to
miejsce. Nie mieli aut by dojechać do większego miasta, oddalonych od nas o
kilka kilometrów, albo pieniędzy by zapisać się na różnorodne kursy i zajęcia
zintegrowane – tak jak ja. Inni uczniowie z naszej szkoły uczęszczali na
zajęcia, jeździli na wycieczki i mieli wiele możliwości. Nasz miasteczkowy
biznesmen – Pan Vorest zainwestował w budynek obok naszej szkoły. W godzinach
popołudniowych odbywają się tam tego typu zajęcia. Jest świetnie wyposażona
biblioteka, siłownia, kafejka internetowa, a nawet basen. Wszyscy spędzali tam
popołudnia. Wszyscy, którzy mieli kasę, oczywiście. A ci mniej zamożni trafiali
tutaj. Gdy drzwi się otwierały, brzęczał przy tym mały dzwoneczek. Dawał znać
bibliotekarce, że ma chodź na chwile odłożyć książkę i spojrzeć w stronę
wejścia. Tam właśnie stał Tom. Miał na
sobie wiatrówkę i czarne rurki. Oczywiście razem z nim pojawił się ten
uśmieszek, który tak bardzo mnie denerwował.
- Witaj
nauczycieleczko. Wyglądasz świetnie w tym sweterku – mrugną do mnie i usiadł
naprzeciwko mnie. Spojrzałam
na mój sweter by upewnić się czy nie widać mi kawałka stanika. Luźny sweterek
miał to do siebie, że spadał mi z ramion, lecz nie teraz. Na wszelki wypadek
zakryłam się nim. Otworzyłam swój zeszyt i niechętnie obrzuciłam go wzrokiem. Chciałam
mieć go jak najszybciej z głowy.
- Powiesz mi
w końcu, czego mam cię nauczyć? – Zapytałam szorstko. – To by mi bardzo
ułatwiło sprawę.
- W sumie te
korepetycje to taki pretekst żeby spędzić z tobą trochę czasu. – Powiedział Tom.
Nie umiałam znieść na sobie jego spojrzenia. Nie czułam potrzeby komentowania
tej całej sytuacji. Chłopak robi sobie ze mnie jaja, a mnie trafiał szlak, że
mu na to pozwoliłam. Wrzuciłam moje rzeczy do torby i zawiesiłam ją przez ramie
kierując się do drzwi.
- Do
widzenia. – Rzuciłam do bibliotekarki. Która zdezorientowana patrzyła na mnie
uśmiechając się na pożegnanie. Zadzwonił ten durny dzwoneczek, a ja już stałam
przed biblioteką. Do domu miałam dość daleko. Przedtem podrzuciła mnie Weronika,
bo akurat jechała do galerii handlowej z Sandrą, ( Której podobno szczerze
nienawidziła, bo ukradła jej kilka przyjaciółek, ale cóż.. Nastolatki.) Więc
nie mogłam na nią liczyć. Cóż innego mi zostawało jak pójście na piechotę?
Gdyby nie ten dupek nie miałabym tego problemu. Niepotrzebnie zatruwał mi dupę.
Spojrzałam przez szybę. Siedział wyprostowany jak struna. Wyglądał jak posąg, tylko,
że posągi się nie koncentrują. Jego wzrok być pusty i skierowany w moją stronę.
Poczułam ciarki na plecach. Usłyszałam
szmer. Jakby szum fal, słyszanych przez muszle.
Zostań w bibliotece. – Cicha myśl, przemknęła do umysłu. W
jednej chwili zapomniałam o wszystkich złośliwościach. Chciałam być tylko z nim
- Dotknąć, przytulić. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę aż czyiś znajomy
głos przywrócił ją do życia.
- Hallo.
Dobrze się czujesz? – To był Tom. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam w jego
piękne, głębokie oczy. Hipnotyzowały. Mogłam się tak na niego patrzeć
godzinami, ale chyba wyszłabym na idiotkę. Oderwałam od niego wzrok i
wpatrywałam się w moje tenisówki. Nie były one tak piękne jak chłopak, ale co
miałam innego zrobić? Oczy były utrapieniem. Zawsze krępowało mnie patrzenie na
innych przez długą chwilę.
- Tak. Jest
okej – Kłamałam.
-
Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić. – Wydawał się być szczery. – To
jak? Mogę poudawać, że nie rozumiem genetyki?
Zaśmiałam
się i objęłam rękami.
- Spoko.
Udawanie głupka wychodzi ci bez problemu – chyba go to rozbawiło.
- Przeraża
mnie ta babka, o tam. – Kiwną głową w stronę biblioteki – Śmierdzi naftaliną.
Chodź do jakieś kawiarni. Postawie ci ciacho – uśmiechną się, a w kącikach jego
oczu pojawiły się malutkie zmarszczki.
Kiwnęłam
głową. Prawda jest taka, że go lubiłam. Chyba lubiłam go aż za bardzo, a
najbardziej przerażał mnie fakt, że chyba o tym wiedział. Szedł już w stronę
swojego wozu. Szybko poszłam za nim.
- Jak
pachnie naftalina? – Spojrzałam na niego zaciekawiona
- Brzydko –
zmarszczył nos.
Znów się
zaśmiałam. Usiadłam na miejscu dla pasażera. Siedzenia były miękkie i wysadzane
skórą. Ruszyliśmy. Było mi tu tak błogo, ciepło, po prostu miło.
- Też masz
to prawo jazdy? – Mieliśmy po 16 lat, więc w gruncie rzeczy nie mogliśmy
prowadzić. Ale dla osób w takim wieku było dostępne prawo jazdy z grupy 1B.
Wiem to, bo Weronika ma takie samo uprawnienie. Różnica polega na tym, że z tym
dokumentem można poruszać się innymi autami, niż przy tradycyjnym zdawaniu
egzaminów w wieku osiemnastu lat. Auto jest małe i nie zbyt szybkie, ale to nie
znaczy, że nie praktyczne.
- Jak widać.
– Odparł.
- Pod pewnym
względem to wygodne, ale jak dla mnie jest za dużo drzew. Wiesz, szybka śmierć
i takie tam. Nie przejechałabym z dwóch kilometrów nie zabijając przy tym
żadnego przechodnia, ba, było by cudem gdybym nie uderzyła w jakąś latarnie i
śmierć na miejscu. Już widzę wyraz twarzy mamy, kiedy grzebią mnie na miejskim
cmentarzu. Wszyscy w czerni. Nie znoszę czerni. Właściwie nie wiem, czemu w
czasie żałoby nosi się ten kolor. To tak jakby dusza trafiała do jakiejś
mrocznej sfery. Jakby właśnie wysyłali ją do diabła, bo nie ma, kto pomieszać
mu w kotle. – Zapomniałam ugryźć się w język. Boże, czemu ja to powiedziałam? Może,
dlatego, ze tak mnie onieśmielał, a cisza w jego towarzystwie była krępująca.
- Boże
kobieto. Przerażasz mnie – Spojrzał na mnie wstrząśnięty, a za chwile się
zaśmiał.
-
Przepraszam. – Znów się zaśmiał.
- Z kąt
pochodzisz? – Zagaiłam.
Przez
dłuższą chwilę nic nie mówił, aż w końcu rzekł:
- Ojciec
mieszka w Irlandii. Jest Polakiem z krwi i kości, ale gdy był w moim wieku
przeprowadził się tam z rodzicami. Tam poznał moją matkę, ożenili się potem
pojawiłem się ja. Słodki mały bąbel doprowadził mamę do obłędu. – Przerwałby
wziąć oddech. – Wiesz, miała dość gotowania kaszek i prania pieluch. Rozpiła
się, znalazła sobie jakiegoś gacha i od nas odeszła. – Spojrzał na mnie i
kontynuował – Rozumiesz to? Jak można mnie zostawić, przecież jestem czarujący
– myślałam, że żartował, ale w jego głosie nie było słychać rozbawienia.
- Rany.
Przykro mi. – Powiedziałam szczerze.
- Nie
potrzebnie. Przecież to nie twoja wina. Właściwie nikomu tego nie mówię
- Po prostu
ci współczuje. – Spojrzałam na niego, zaś on utkwił wzrok w jezdnie.
-
Współczucie – prychną – To uczucie dotyka tylko ludzi słabych.
- Może i
jestem słaba. – Wymamrotałam.
Nic nie
odpowiedział. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu.
***
- Skąd się
tutaj tak właściwie wziąłeś? – Zapytałam biorąc kolejnego łyka koktajlu
bananowego. Mój ulubiony napój. Tutaj w małej kawiarni przyrządzali go naprawdę
dobrze. Bez bananów życie nie miało by
sensu.
- Po
odejściu mamy, tata chciał całkowicie odmienić swoje życie. Wiesz taka
rewolucja. Podróżował autobusem po świecie z małym dzieckiem na kolanach. – Wziął
kęs malinowej bezy- Turcja, Peru, Chiny. Tam nawet zostaliśmy dłużej.
Spojrzałam
na niego. On też się na mnie gapił. Nie mogłam uwierzyć, że taki fantastyczny
chłopak siedzi tu ze mną. Jego ciemne oczy hipnotyzowały. Chciałam by z jego
twarzy nigdy nie znikał uśmiech. Tak pięknie z nim wyglądał.
- Umiesz chiński?
– Zapytałam z niedowierzaniem.
- Kobieto,
miałem wtedy cztery lata. Umiem jakieś pojedyncze zdania, to wszystko –
wzruszył ramionami.
- A
angielski? Płynie w tobie krew Amerykanina. Wow.
- Chyba Irańczyka
– zaśmiał się. Dobrze, że nie mam skłonności do rumienienia się. Inaczej
byłabym czerwona jak burak.
- To prawie
to samo. – Znów usłyszałam jego śmiech
I tak
gadaliśmy resztę czasu. Zamówiliśmy jeszcze po serniku z rodzynkami, bo przy
jedzeniu się lepiej gada. Tak twierdzi Tom. Ja tam nie potrzebowałam ani
jedzenia, ani niczego. Słuchanie jego historii sprawiało mi niezwykłą
przyjemność. Przeprowadził się do polski,
gdy miał osiem lat. Ojciec nie chciał za nic w świecie wrócić do ojczyzny i nie
wrócił. Zmarł w Rosji na raka. Gdy dowiedział się o chorobie jego stan był
ciężki. Odszedł w szpitalu, w samotności. Syn wyjechał do polski. Był pod
opieką dziadków, dopóki nie zmarli. Wtedy trafił do wuja. Zamieszkał razem z
jego żoną i dwójką ich młodszych dzieci w Gdańsku dopóki brat ojca nie znalazł
pracy u nas. Z zawodu był leśnikiem, a tutaj lasów mu nie brakowało. I tak
trafił do naszej szkoły, mojej klasy i wspólnej ławki. Mówił, że nie chciał się
przeprowadzać i żałował, że nie został w Gdańsku, ale gdy spotkał mnie
wątpliwości się rozwiały. Znalazł przyjaciela. Pierwszego przyjaciela, jakiego
w życiu miał. A raczej przyjaciółkę. Czarował mnie jak nic, więc podesłałam mu
jakąś ciętą ripostę, która wpadła mi do głowy. Miałam okazję przyjrzeć mu się uważnie. Smukłą
twarz. Jego czarne oczy pasowały do niej idealnie. Mały, trochę zadarty nos
nadaje mu trochę łobuzerskiego wyglądu. Nad lewą brwią miał cienką bliznę. Była
to chyba pamiątka po jakimś niegroźnym wypadku. Szrama nie szpeciła jego
twarzy. Dodawała mu niemal uroku. Dłonie miał chude, palce długie i smukłe jak
u pianisty. Jest po prostu piękny. W kawiarni zrobiło się trochę ciemno.
Zostały zapalone świeczki, które dopasowały się ze zmrokiem za oknem. Czułam
się jak w tych tanich filmach romantycznych. Zaraz, zaraz.. Zmrokiem?
- Matko,
musze już iść. – Powoli zaczęłam wstawać z krzesła. Boże, jak ja tego nie
chciałam.
- Czekaj
chwilkę. – Poprosił i przytrzymał mnie za rękę. Jego dłoń była zimna, ale
miękka w dotyku. Temperatura jego skóry wzrastała, aż w pewnej chwili
parzyła.
- Ałć –
syknęłam, a on szybko odsuną dłoń. Ból jednak nie miną.
- Coś się
stało?- Zapytał zdziwiony.
- Tak.
Oparzyłeś mnie, tak samo jak oparzył mnie twój zeszyt – pomyślałam.
- Nie. Muszę
już iść. – Odparłam i skierowałam się w stronę wyjścia, usłyszałam za sobą jego
wołanie, ale wypadłam z lokalu i powlekłam się do domu z wariującym sercem.
***
Ręka dalej
mnie bolała. Po dotyku Toma została mi pamiątka – Czerwony ślad. Posmarowałam
dłoń kremem na oparzenia i czekałam na moment, w którym zasnę. W malutkiej
sypialni tykał zegar, co mnie uspokajało, chodź wiedziałam, że dziś nie zmrużę
oka. Co za zwariowany dzień. Byłam na randce z chłopakiem, którego tak
przeraźliwie się bałam, kiedy mnie dotkną coś dziwnego stało mi się ze skórą.
Tak jakbym była na niego uczulona. Może używa jakiegoś specyficznego kremu do
rąk? Tylko jak wytłumaczyć fakt, że tak samo stało się, gdy dotknęłam jego
zeszytu? Cała ta sytuacja była pokręcona. Ciężar mojego ciała
zapadał się pod materac. Kołdra otulała mnie nie pozwalając mi zmarznąć. Moja
Przytulanka, którą dostałam od mojego taty w dniu moich urodzin siedziała
grzecznie pod pachą jak każdej nocy, lecz coś było nie tak. Rozejrzałam się
uważnie po pokoju. Biurko stało pod oknem. Mosiężna szafa naprzeciwko łóżka
gdzie leżałam, też była na swoim miejscu. Zamknęłam oczy wołając sen, kiedy coś
musnęło mój policzek, usta. Zjawa chwyciła mnie za nadgarstki. Próbowałam się
uwolnić z jego uścisku. Krzyczałam. Policzki miałam całe mokre od łez.
- Pomocy! – Zawołałam
na tyle głośno by kogoś obudzić. Błagam, uratujcie mnie.
Uciszył mnie
swoim pocałunkiem. Kiedyś wyobrażałam sobie moment, w którym ukochany chłopak
oddaje mi pocałunki na ustach, szepcząc przy tym jak bardzo mnie kocha. Ten nie
przypominał w żadnym stopniu tej sceny. Brutalnie przycisnął nasze usta do
siebie i nic nie robił sobie z tego, że go odpycham, gryzę, wrzeszczę. Wiedział,
jaki sprawiał mi ból i cholernie mu się to podobało. Wiódł rękami po moim
cielę. Czułam pieczenie w miejscach, w których mnie dotykał. Paliłam się. Nie
umiałam uciec od ognia. Znikną. Nikogo tu nie było. Żadnych
oparzeń. Żadnego bólu. Żadnej zjawy. W końcu wypuściłam powietrze. Nie wiedziałam,
że wstrzymuję oddech. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ani śladu nieproszonego
gościa. Nie było nikogo, kogo mogłabym się bać. Zerwałam się z łóżka wybiegając z pokoju. Czułam
jak nogi same prowadzą mnie do pokoju, w którym spała najbliższa mi osoba.
Wsunęłam się obok niej pod kołdrę i wtuliłam głowę w jej ramię. Pachniała
rozmarynem i cytryną. Tak bardzo uwielbiałam jej zapach. Bliskość mamy
uspakajała mnie. Zawsze, kiedy śniły mi się koszmary, spałam między mamą, a
tatą. Wszystkim było nam duszno i ciasno, lecz nie narzekali. Przytulali mnie z
każdej strony, a mama szeptała mi do ucha ‘’ to tylko zły sen. Proszę, nie
płacz ‘’ Teraz jest wystarczająco dużo miejsca.
- Wszystko
dobrze? – Spytała zaspanym głosem. Spojrzała na mnie z przymrużonych oczu, lecz
i tak były one duże. Mogłam zobaczyć jej wielkie źrenicę.
- Zły sen. –
Wyjaśniłam.
- Opowiesz
mi o nim?– Zapytała zatroskana.
- Był taki
rzeczywisty. – Szepnęłam – Ja.. – Dusiłam się od płaczu. Oczy miałam
podpuchnięte.
- Cii.. – Przerwała
mi. Pogłaskała po włosach i przyciągnęła mnie do siebie najbliżej jak się tylko
da. – Śpi skarbie. Jestem przy tobie – pocałowała mnie w czoło. Słyszałam bicie
jej serca, oddech. Oczy same mi się zamykały. Próbowałam z nimi walczyć, lecz
uczucie zmęczenia było silniejsze od mnie. Tylko żadnych snów – pomyślałam i
zasnęłam.
Niebo, anioł. Czułam się bezpiecznie.
Stał za mną i przytulał mnie od tyłu opierając brodę o moje ramie. Byliśmy tak
blisko siebie. Czułam jego ciepło. Jego dotyk nie był dla mnie niczym nowym.
Staliśmy na plaży i wpatrywaliśmy się w zburzone może.
- Już za
chwile – szepną mi do ucha. Jego oddech otulił moją twarz. Zadrżałam.
Obróciłam
się w jego stronę. Objęłam go i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi.
Musnęłam ustami jego skórę. Zza niego dostrzegłam smukłą postać idącą w naszą
stronę. Chłopak był szybki. Jego ruchy były zwinę. Szedł z gracją, prawie
płynął. Zmógł się silny wiatr. Niebo zaczęło szarzeć. Chłopak był dziwnie
znajomy. Był już na tyle, blisko, że mogłam przyjrzeć się mu dokładniej. Był
ubrany jakby w suknię, podartą z dołu i na rękawach. Jego twarz była smukła.
Miał sińce pod oczami. Oczy. Czarne oczy. Próbowałam uciec. Cofnęłam się od mojego anioła, lecz on mnie
przytrzymał. Już nie był delikatny. Szarpną
mnie i chwycił za ramiona. On dalej się zbliżał. Moja twarz była mokra od łez.
Wyrywałam się, krzyczałam. Błagałam, by mnie puścił.
- Cicho. Wiesz,
że nic nie mogę zrobić - szepną Byłam zła. Nigdy w
życiu się na kimś tak nie zawiodłam. Chciałam mu wszystko wygarnąć, ale co by
to dało? Już nic nie możesz zrobić..
– Odezwał się zimny głos w mojej głowie. Nie należał do mnie, wiedziałam to
doskonale. Chłopak, którego przed chwilą uważałam aniołem trzymał mnie w
żelaznym uścisku, kilka centymetrów nad ziemią. Mogę z wami wygrać. – Pomyślałam
i kopnęłam chłopaka w goleń. Upadł, klnąc. Szybko wyrwałam się z ziemi i
pobiegłam w kierunku morza. Nie słyszałam już żadnych odgłosów. Nie czułam nic.
Nic, oprócz zimna wzburzonych fal. Przetarłam oczy
zewnętrzną stroną dłoni, wytarłam obśliniony policzek rękawem pidżamy i
przeciągnęłam się. Przeczesałam palcami włosy. – Były całe mokre, jakbym przed
chwilą wyszła z kąpieli. Momentalnie serce zaczęło mi szybko walić. Ignoruj to,
jak zawsze, pomyślałam. Zza okna
świeciło słońce, które tak bardzo uwielbiałam. Od razu zrobiło mi się cieplej.
Po całym domu unosił się zapach smażonego bekonu. Mogłam wyobrazić sobie mamę
stojącą nad patelnią i śpiewającą piosenkę puszczaną właśnie w radiu. Bardzo
lubi stare kawałki. Największą frajdę sprawia jej jednak tańczenie się do niej.
Moja młodsza siostra – Anka, nie nazywa jednak tego tańcem tylko „ługi-buggy’’.
Razem szaleją i urozmaicają sobie tym prace domowe, ja zresztą też. Wyszłam z
łóżka i skierowałam się do toalety. Wzięłam ciepły prysznic, wysztotkowałam zęby
i zbiegłam ze schodów. Nawet się nie przebrałam. Dzisiejszy dzień spędzę na
kanapie przed telewizorem. Na stole czekała już na mnie świeżo zmielona kawa z
dużą ilością mleka. Upiłam łyka delektując się jej smakiem. Na moim talerzu
wylądowała porcja bekonu z jajkiem. Skubnęłam trochę i spojrzałam na mamę.
- Dziś żaden
klient nie chce kupić mega, wypasionego domu z wieloma kiblami? – Spytałam.
Mama pracuje w nieruchomościach. Sprzedaje ogromne Wille, na które prawie
nikogo nie stać, lecz to nie znaczy, że na naszym kącie bankowych widnieją same
zera. Często wyjeżdża a my zostajemy same.
- Nie. Cały
weekend jestem wasza. – Odpowiedziała z widocznym entuzjazmem. Widać, że się za
nami stęskniła. Na pewno chciała pracować na miejscu i spędzać wieczory z dziećmi
tak jak inne matki, ale obie wiedziałyśmy, że jest to nie możliwe. Nie w takim
momencie. Zdrowie Ani było jej priorytetem. W
drugim pokoju rozległ się krzyk. Spojrzeliśmy na siebie z mamą i już miałyśmy sprawdzić,
co się dzieje, kiedy do pokoju wjechała mała blondyneczka na swojej maszynie.
Na jej buzi pojawił się uśmiech. Prawie podskakiwała z radości. Podjechała na
wózku do Mamy i wyciągnęła do niej ręce, pokazując, że ma ją przytulić.
Natychmiast tak zrobiła. Moja siostra jest chora na zanik
mięśni. Choroba ta, jak sama nazwa wskazuję powoduje zanik mięśni, który po
pewnym czasie objawia się niepełnosprawnością ruchową. Człowiek chorujący na tą
chorobę najczęściej trafia na wózek. U większości na tym się kończy. Ania jest
w tej gorszej sytuacji. Powoli słabną mięśnie miękkie - takie jak serce.
Lekarze umywają ręce. Jak dotąd nie wymyślono żadnego leku, który by jej
pomógł. Jedyną opcją jest rehabilitacja, lecz to za mało. Na pewno radziłybyśmy
sobie lepiej, gdyby tata nie zwiał. Gdy dowiedział się, że Anka jest chora,
spakował się i wyszedł. Było to cztery lata temu. Jako trzynastolatka,
rozumiałam większość. Od tamtej pory nie odezwał się do nas ani razu. Był to
wielki cios dla mamy – dowiedzieć się o chorobie dziecka to jedno, ale odejście
męża. To było niewybaczalne. Dlatego tak bardzo go nienawidzę.
-Ale
fajnie. Nie lubię zostawać sama z Dianą. Wiesz, ona strasznie mną ciepie. –
Powiedziała z oburzeniem i spojrzała w moją stronę. Oczywiście, nie powiedziała
tego mamie, by mnie ukarała. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gdy mamy nie ma,
zostajemy same i to ja przejmuje jej obowiązki. Oprócz gotowania, prania i
odkurzania, muszę pomóc małej – Posadzić na wózku, ubrać, zanieść do toalety.
Wszystko to wymaga ode mnie siły. Dlatego mówi, że ją ciepie.
- Oj, nie
przesadzaj. – Odburknęłam.
- Rzucasz
mną jak workiem kartofli – Nie wytrzymałam. Musiałam się zaśmiać. Kiedy zjadłyśmy, mama poszła z
Anką posprzątać. Wyglądało to komicznie. Mała jeździła z wielkim mopem i
czyściła panele kawałek po kawałku, a potem w to wszystko wjeżdżała i robiła
ślady kółek po całym domu. Jednak nie zwracała na to uwagi i sprzątała dalej.
Moim zadaniem było po cichu, wszystko poprawić, kiedy nie patrzyła. Kiedy
zmywałam kafelki w kuchni usłyszałam pukanie do drzwi. Mamy nie było, bo
pojechała na zakupy z Anką, więc tylko ja mogłam wpuścić kogoś do domu.
Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta, same na wielkim pustkowiu, więc o wizycie
sąsiadki nie było mowy. Założyłam
sweter, by zakryć piżamę. Poprawiłam moją niedbałą fryzurę i przesunęłam zasuwę
w drzwiach. W wielu domach można było spotkać drzwi wejściowe z klamkami, lecz
nie u nas. Mama uwielbiała starocie i pamiątki, a to właśnie była część jej
rodzinnego domu. Mimo że stare, zawsze działały, ale teraz, gdy odsunęłam
zasuwę ona zasunęła się ze zgrzytem, zanim zdążyłam zabrać rękę. Spojrzałam
przez wizjer. Przed moim domem stał Tom. Wyglądał na znudzonego i niedbale
opierał się na barierce schodów.
- Czego
chcesz? – Podniosłam głos by usłyszał mnie zza drzwi.
- Urozmaicić
twoje nudne życie. – Odparł z przekąsem
- Dzięki za
troskę. A teraz spadaj. – Wciąż nie mogłam się pozbierać po akcji z ręką.
-
Przyniosłem ci pączki. Podobno kobiety kochają słodycze. – W ręce trzymał torbę
z logo kawiarni, w której byliśmy wczoraj. -Otwórz mi. Proszę. – Powiedział skruszonym
głosem – Nie zamykaj się na przyjaźń.
Walnęłam w
drzwi z całej siły, lecz bez skutku. Spróbowałam jeszcze raz. Też nic się nie
dzieje.
- Masz
pecha. Drzwi się zacięły. – Podszedł do drzwi, a ja odsunęłam się od wizjera.
Zasuwa się przesunęła, ale i tak nie mógł wejść. Szczęście mi dziś sprzyja. Tom
przeklął. Szybko doskoczyłam do wizjera, ale on już wsiadał do swojego wozu i
odjechał z piskiem opon. Zaraz potem weszła mama z torbą zakupów. Stałam jak wryta. Jak to
możliwe, że weszły do domu bez żadnego problemu? -Nic ci nie
jest skarbie? – Podeszła i pocałowała mnie w czoło.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa,
więc tylko skinęłam głową